Oczarowanie, które jest rozczarowaniem

O tym spektaklu wg Brocha wieńczącym dyrekcję Bartosza Zaczykiewicza w Teatrze Studio w Warszawie powinno się jak najszybciej zapomnieć

Publikacja: 18.01.2010 23:57

Irena Jun, Lena Frankiewicz i Janusz Stolarski w spektaklu „Oczarowanie” Hermanna Brocha

Irena Jun, Lena Frankiewicz i Janusz Stolarski w spektaklu „Oczarowanie” Hermanna Brocha

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Genialne przedstawienie „Lunatyków” oraz „Damy z jednorożcem” to wysoko zawieszona przez Krystiana Lupę poprzeczka dla inscenizacji

Hermanna Brocha. Przygotował nas na uczestnictwo w wielogodzinnym hipnotycznym transie. Tymczasem po obejrzeniu inscenizacji „Oczarowania” Marka Fiedora można by sądzić, że Broch pisał nie głęboko filozoficzne traktaty, lecz niezbyt odkrywcze sztuki obyczajowe.

„Oczarowanie”, z wcześniejszych redakcji znane jako „Kusiciel”, jest opowieścią wielowątkową. Zaczyna się przybyciem do małej wioski Mariusza, tajemniczego nieznajomego, który siecią intryg i misternych zabiegów próbuje podporządkować sobie mieszkańców. By tego dokonać, bezwzględnie i cynicznie wykorzystuje ludzkie ułomności. W swych działaniach jest zadziwiająco skuteczny, ponieważ niewielu ludzi jest w stanie stawić mu czoła.

Utwór Brocha traktowany był jako wyraźne ostrzeżenie przed systemem totalitarnym. Dziś może być odczytany bardziej uniwersalnie, np. jako opowieść o rozpadzie świata dotychczasowych wartości.

Mariusz (Janusz Stolarski), pojawiając się w małej wiosce, kwestionuje zastany w niej naturalny porządek rzeczy. Uosabiają go Matka Gisson (Irena Jun) oraz Doktor (Aleksander Bednarz). Ona reprezentuje ludową mądrość, on – racjonalizm. Porte-parole pisarza jest tu Wethy (Jacek Król), zwalczany przez Mariusza konstruktor radia. Jako człowiek postępu, „zwrócony ku przyszłości”, stanie się pierwszą ofiarą.

Reklama
Reklama

W spektaklu w Studiu nie zostało nic z głębi wielowarstwowej powieści Brocha. Prysł jak bańka mydlana świat jego lęków, neuroz i obsesji. Zarówno życiowo-erotycznych, jak i światopoglądowo-politycznych.

W przedstawieniu Marka Fiedora zupełnie ich nie widać. A uwodzicielsko-magiczna proza Brocha w ujęciu reżysera stała się teatralnym patchworkiem. Czymś na pograniczu „Naszego miasta” Wildera oraz Singerowskiego „Sztukmistrza z Lublina”. Fiedor nie zapanował nad całością spektaklu, który się rozłazi. Można odnieść wrażenie, że prezentowane role to samodzielne etiudy. Niektóre nawet udane, jak Wojciecha Zielińskiego.

Spektakl stał się głośny długo przed premierą, z powodu bowiem nieuregulowanych praw autorskich doszło przed rokiem tylko do próby generalnej. Gdyby teraz go nie pokazano, pozostałby przynajmniej legendą.

Genialne przedstawienie „Lunatyków” oraz „Damy z jednorożcem” to wysoko zawieszona przez Krystiana Lupę poprzeczka dla inscenizacji

Hermanna Brocha. Przygotował nas na uczestnictwo w wielogodzinnym hipnotycznym transie. Tymczasem po obejrzeniu inscenizacji „Oczarowania” Marka Fiedora można by sądzić, że Broch pisał nie głęboko filozoficzne traktaty, lecz niezbyt odkrywcze sztuki obyczajowe.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Reklama
Teatr
Jerzy Radziwiłowicz: Nie rozumiem pogardy dla inteligencji
Teatr
Krzysztof Głuchowski: W Kielcach wygrał Jacek Jabrzyk
Teatr
Wyjątkowa premiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Przy jakich przebojach umierają Romeo i Julia
Teatr
Teatr Wielki. Personalne przepychanki w Poznaniu
Teatr
„Ziemia obiecana” Kleczewskiej: globalni giganci AI zastąpili wyścig fabrykantów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama