[b]Co było najtrudniejsze w zaakceptowaniu przez panią spuścizny po dyrekcji Gustawa Holoubka? [/b]
[b]Izabella Cywińska:[/b] Każdy dyrektor artystyczny buduje swój teatr zgodnie z własnymi wyobrażeniami i wrażliwością. Realizuje go, opierając się na zespole ludzi, których myślenie o świecie, o sztuce pozwa-la zbudować wspólna wizję. Jeśli teatry nie różnią się od siebie, to znaczy, że są urzędami, a nie domami sztuki. Mój stosunek do wielkiego człowieka teatru Gustawa Holoubka jest niezmiennie uwielbieniem wielkiego artysty, ale teatr odziedziczony po nim jest daleki od mojej wizji. Od lat był to teatr gwiazd – mój ideał to teatr zespołowy z ważną funkcją reżysera. Do takiego teatru zmierzamy. To jeszcze potrwa, bo zadanie nie jest łatwe. Po objęciu dyrekcji najtrudniej było mi przekonać zespół, że jest jedna głowa, która decyduje. I bierze odpowiedzialność.
[b]Do tego teatru chodziło się na aktorów, na przykład na Mariana Kociniaka. A jednak jubileusz 50-lecia pracy artystycznej spędził w innym teatrze... [/b]
Nie mogliśmy się z Marianem dogadać. Poszło o sprawę odpowiedzialności. Nie mogłam zaakceptować sytuacji, w której to on przynosił sztuki, określał termin premiery, a nawet wyznaczał reżysera, który zresztą nie zawsze o tym wiedział. Twierdził, że miał taki status u poprzednich dyrektorów. Stawiał się więc ponad zespołem. Nie brał też pod uwagę, że jego pomysły niekoniecznie pasują do mojej wizji teatru.
[b]Mam wrażenie, że ta wizja nieco ewoluuje. Najpierw była mroczna dramaturgia współczesna, potem Singer, a za chwilę – "Skiz" Gabrieli Zapolskiej. [/b]