Krzysztof Warlikowski postanowił stworzyć z "Króla Leara", "Otella" i "Kupca weneckiego" biblię kobiecych krzywd i symbolicznie wykastrować męską cywilizację.
Udałoby się, gdyby był precyzyjny jak rzeźnik Shylock, który okroił ze zbędnego tłuszczu kawał mięsa. Niestety, reżyser potraktował widzów niczym Lear swą córkę Kordelię. Nie potrafił podzielić się teatralnym królestwem, kazał widzom kochać miłością bezwzględną sześciogodzinne widowisko, długie jak przemówienie Fidela Castro.
Nuży przystawkami z "Boskiej komedii" i niezjadliwą komputerową animacją według Kurosawy. Epatuje zwierzęcymi maskami z komiksu "Mouse", a na deser są monologi Wajdi Mouwada i Coetzeego. Wszystko po to, by Lear (świetny Adam Ferency) mógł dokonać retrospekcji.
W megaprodukcji Nowego Teatru, granej w mobilnym prostokątnym pudle z betonu i szkła, które mieści pałace Wenecji, Cypru, sąd, więzienie i szpital, najlepsze jest to, co proste: monolog Leara w miednicy. Pluskający się w wodzie zdziecinniały starzec – oto bilans ludzkich marzeń w chaosie kosmosu. Arcydzieło!
Interpretacje Szekspira dokonane z dramaturgiem Piotrem Gruszczyńskim są świetne. Lear jest okrutnym bogiem, który żądając miłości, zabił ją w córkach. Kordelia (Maja Ostaszewska) żyje z ojcem w toksycznym związku. Shylock z kolei chce wykastrować Antonia. Porcja (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) wie, że przyczyną jej samotności jest homoseksualizm Bassania (Piotr Polak). Zamiast trzech szkatuł daje mu do wyboru laptopy ze zdjęciem swoim i jego kochanka. Cassio musi odpierać zaloty Jago (Marek Kalita) i to on jest największym zazdrośnikiem.