Mistrzynią, która w pełni realizuje festiwalową ideę rzeczywistości przedstawionej, jest Dorota Masłowska. Ma niezwykły słuch językowy. Ze sceny jej proza brzmi wspaniale. To język żywy, potoczny, pełen zasłyszanych cytatów i klisz. Język, poprzez który celnie charakteryzuje różne pokolenia Polaków i dzięki któremu z talentem równym Tadeuszowi Różewiczowi buduje pełnokrwiste postaci sceniczne. Jej wystawiony w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie „Paw królowej" zdobył w Zabrzu najważniejszą dla dramaturgów - I nagrodę – Medal im. Stanisława Bieniasza.
W tym roku, oprócz tradycyjnych już tematów, takich jak portret współczesnej rodziny, role matki i ojca („Matki" Piotra Rowickiego, Teatr Nowy w Zabrzu, tegoż autora „Tato nie wraca", stołeczny Teatr WARSawy) czy studium relacji między kobietą a mężczyzną („Kobieta z przeszłości" Rolanda Schimmelphenniga, Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie), znów dominował w Zabrzu teatr publicystyczny, pożywkę czerpiący z medialnych doniesień i gorących komentarzy bieżących zdarzeń.
Częsty ostatnio na scenach rozrachunek z polską tożsamością najpiękniej zobrazowała saga o kresowianach z Opolszczyzny, jaką jest inscenizacja poematu Tomasza Różyckiego „Dwanaście stacji", wystawiona przez Teatr Kochanowskiego w Opolu w reżyserii Mikołaja Grabowskiego.
W innych propozycjach dramaturgicznych pojawił się nowy, modny temat – problemy Kościoła katolickiego i jego pozycji społecznej. Te spektakle były właśnie najbardziej dyskutowane.