Przesłanie obu spektakli jest podobne: zderzenie pielęgnowanych w sobie ideałów z brutalną rzeczywistością potrafi być bolesne. Idziemy na kompromisy, bo boimy się, że całkowita negacja układów rządzących światem skazałaby nas na ostracyzm lub bezrobocie.
Duet Julia Holewińska i Jakub Kowalski w Teatrze Polskim w Poznaniu taki kompromis komentują jednoznacznie – stajemy się stadem baranów. Odgłosy tych zwierząt słychać w całym teatrze przed rozpoczęciem spektaklu, a potem też w jego trakcie.
Twórcy spektaklu poznańskiego uznali zapewne, że jedna ze smutniejszych komedii Moliera jest już Mizantrupem, i postanowili opowiedzieć ją własnymi słowami. Co więcej, ograniczyli ją tylko do świata teatru i mediów. Oront Przemysława Chojęty prezentuje nie grafomański wiersz, tylko nowoczesną sztukę, która wywołałaby, jak sądzi, rewolucję w teatrze. Pojawiają się postacie z tabloidów – zblazowany Akast (Piotr Dąbrowski) przypomina Tomasza Kammela. Mówi się o finansowaniu kultury, misji edukacyjnej ministra. Na prawo i lewo rozdaje się aktorom statuetkę Złotego Bociana. Poznański Alcest Piotra Kaźmierczaka do końca stara się być nieugięty, choć zdarza mu się uczęszczać na hipsterskie imprezy.
Twórcy poznańskiego „Mizantropa", jak sami przyznali, korzystali z tłumaczenia Jana Kotta. Gdyby trafili na przekład Jerzego Radziwiłowicza, nie potrzebowaliby niczego pisać na nowo.