Teatr uczy sukcesu zespołowego

Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, poseł Nowoczesnej, opowiada Jackowi Cieślakowi o swojej drodze do Sejmu.

Publikacja: 29.10.2015 20:02

Krzysztof Mieszkowski

Krzysztof Mieszkowski

Foto: Wikimedia Commons (Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International license/Natalia Kabanow)

Rz: Dlaczego zdecydował się pan kandydować?

Krzysztof Mieszkowski: To jest wynik decyzji podjętej po konsultacji z zespołem, gdy okazało się, że nasze wielkie artystyczne sukcesy w Polsce i za granicą, a także nagrody nie mają żadnego wpływu na stabilizację finansowania sceny. A nie wystarcza nam na koszty utrzymania. Generalnie kultura w Polsce jest przez polityków marginalizowana. Nie ma spójnej polityki finansowej dla polskiej kultury, a nasze środowisko – reprezentacji w Sejmie. Tymczasem politycy i posłowie nie rozumieją specyfiki tworzenia sztuki. Mają powierzchowne wyobrażenie o tym, czym jest. To dlatego pracownicy kultury, najlepiej wykształceni w kraju, są najgorzej opłacani. Chcę wykorzystać swoją praktykę i wiedzę, żeby walczyć o zmianę tej sytuacji.

Jak się zaczęła pana teatralna przygoda?

Łączy się z rodzinną historią. Rodzice pochodzą z Warszawy, mój ojciec wykładał na SGPiS, ale w 1955 roku dostał nakaz pracy w Głogowie, gdzie urodziłem się rok później. Jeździliśmy jednak bardzo często do stolicy, bo tam mieszkała cała nasza rodzina. Podczas jednej z takich wypraw, kiedy miałem 16 lat, poszedłem do Teatru Powszechnego na „Mecz" Janusza Głowackiego. To był punkt zwrotny. Kiedy wybierałem się potem do swojej warszawskiej cioci, tak naprawdę zależało mi na tym, żeby zobaczyć kolejny spektakl.  Dlaczego poszedłem do Powszechnego? Nie pamiętam. Może to był przypadek. Ale byłem już czytającym facetem i teatr mnie wciągał. Potem z rodzicami przeprowadziliśmy się do Wrocławia, gdzie chodziłem na przedstawienia już regularnie ze szkołą. Bardzo ważne było to, co się działo we wrocławskim teatrze niezależnym.

Brał pan w nim udział.

Będąc w trzeciej klasie liceum, trafiłem do zespołu offowego, który prowadził Piotr Bielawski, a należał do niego m.in. Stanisław Bereś, Aleksander Woźny – dzisiaj literaturoznawcy, profesorowie polonistyki. Jak na młodych, poszukujących ludzi przystało, mieliśmy oczywiście w pogardzie to, co się działo w teatrze repertuarowym. Wychowywaliśmy się na Festiwalu Teatru Otwartego Bogusława Litwińca. Stałem się performerem, brałem udział w happeningach, kontestowałem mocno ówczesną rzeczywistość. Ale największe wrażenie zrobiło na mnie w ówczesnym czasie przedstawienie Jerzego Grotowskiego „Apocalipsis cum figuris". Pamiętam jak dziś, gdy Stefania Gardecka, jedna z pracownic Teatru Laboratorium, wprowadzała mnie na salę.  Postępowano tak z każdym, kto przyszedł na przedstawienie. To było niezwykłe zaproszenie do aktu oglądania teatralnego arcydzieła, uświęcenie go. Każdy widz czuł się współuczestnikiem niepowtarzalnego wydarzenia. Spektakl widziałem czterokrotnie. Grotowski miał swoją nagrodę aktorską – to moja grupa też musiała ją wypracować. Polemizowaliśmy z nim. Dopiero gdy trafiłem na „Nie-boską komedię" Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Polskim, która zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, przekonałem się, że teatr repertuarowy też może być wartościowy, ważny.

Zanim został pan dyrektorem, pisał pan o teatrze w „Notatniku teatralnym".

Współzakładałem pismo w 1991 roku. Powstało z poczucia, że pomimo wielkiego znaczenia pozawarszawskich teatrów, w tym wrocławskiego, życie recenzenckie monopolizowane jest przez stołeczne tytuły – „Dialog", „Teatr" i „Scenę". To mnie irytowało. Wspólnie z Krzysztofem Kucharskim, który wymyślił tytuł „Notatnik Teatralny", zastanawialiśmy się, jak złamać monopol. W 1989 roku we wrocławskim Ośrodku Kultury i Sztuki odbyło się spotkanie osób mających nowe inicjatywy wydawnicze. Jako jedyni przyszliśmy z gotowym numerem.

Lothar Herbst, wspaniała postać podziemnej „Solidarności", szef jej sekretariatu kultury we Wrocławiu, na tym spotkaniu wstał i powiedział: „»Notatnik Teatralny« ma poparcie »Solidarności«". To błogosławieństwo okazało się bardzo ważne w rozmowach z urzędem wojewódzkim. Pamiętam swój udział w programie Barbary Marcinik z radiowej Trójki z Jerzym Koenigiem i Andrzejem Wanatem, redaktorami naczelnymi „Dialogu" i „Teatru". Pamiętam, jak strasznie byłem naburmuszony. A jednocześnie dumny, że mogłem rozdawać pierwszy numer.  Pół roku później pojawił się komentarz Janusza Majcherka, wicenaczelnego „Teatru", który pytał, co damy w następnych numerach, skoro bohaterami pierwszego byli Grotowski i Kantor!

Dziś dorobek „Notatnika Teatralnego" stanowi encyklopedię krajowej sceny po 1989 roku. Ale jak doszło do tego, że został pan dyrektorem Polskiego?

Po latach znakomitych dyrekcji Krystyny Skuszanki, Jerzego Krasowskiego, Jerzego Grzegorzewskiego Teatr Polski osiadł. Wyjść z impasu pozwolił mu Jacek Weksler, który zaprosił do współpracy Jerzego Jarockiego. Wrocławski teatr znowu był na fali. Jednocześnie umacniała się pozycja „Notatnika Teatralnego", gdzie pisaliśmy m.in. o Tadeuszu Różewiczu, z którym po sąsiedzku, jak Janusz Degler, spotykałem się w parku Południowym.

W tym czasie byłem jurorem na najważniejszych polskich festiwalach teatralnych, prowadziłem autorski „Magazyn Teatralny" w telewizyjnej Dwójce. Zdobyte doświadczenie zaowocowało stanowiskiem najpierw kierownika literackiego, a po kilku latach – dyrektora w Polskim. Wspólną pracą udało nam się sprowadzić do Wrocławia Lupę. Obecnie to m.in. dzięki jego przedstawieniom Teatr Polski jest uznawany za jeden z najlepszych w Polsce, otwierał w tym roku festiwal w Awinionie i pokazuje swoje spektakle na całym świecie. Tworzymy też przestrzeń dla młodych twórców. U nas powstał pierwszy wspólny spektakl duetu Strzępka i Demirski, reżyserują: Garbaczewski, Marciniak, Twarkowski. Po raz pierwszy w historii polskiego teatru pokażemy „Dziady" Mickiewicza w całości. Poziom artystyczny, który przez ostatnich dziewięć lat udało nam się wypracować wspólnie z zespołem, uznaję za swój największy zawodowy sukces. —rozmawiał Jacek Cieślak

Rz: Dlaczego zdecydował się pan kandydować?

Krzysztof Mieszkowski: To jest wynik decyzji podjętej po konsultacji z zespołem, gdy okazało się, że nasze wielkie artystyczne sukcesy w Polsce i za granicą, a także nagrody nie mają żadnego wpływu na stabilizację finansowania sceny. A nie wystarcza nam na koszty utrzymania. Generalnie kultura w Polsce jest przez polityków marginalizowana. Nie ma spójnej polityki finansowej dla polskiej kultury, a nasze środowisko – reprezentacji w Sejmie. Tymczasem politycy i posłowie nie rozumieją specyfiki tworzenia sztuki. Mają powierzchowne wyobrażenie o tym, czym jest. To dlatego pracownicy kultury, najlepiej wykształceni w kraju, są najgorzej opłacani. Chcę wykorzystać swoją praktykę i wiedzę, żeby walczyć o zmianę tej sytuacji.

Pozostało 87% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Teatr
„Historia Henryka IV” w Teatrze Polskim. Szekspirowska gra o tron.
Teatr
Koniec czerwonego człowieka
Teatr
Premiera w Teatrze Polskim. Andrzej Seweryn jako król Henryk IV
Teatr
Gwiazdy bawią się na „WESELU”