Nie dotyczy to, niestety, najnowszej wersji Teatru TV w reżyserii Macieja Prusa, który na przekór autorowi głoszącemu: „teatr mój widzę ogromny”, uczynił w nim wszystko małym. Najsmutniejsze jednak jest to, że jego przedstawienie do kanonu znanych mi odczytań scenicznych „Wyzwolenia” nie wnosi nic nowego. Całość trwa niewiele ponad godzinę, co bynajmniej nie oznacza, że krótko. Okrojone kwestie padające z ust aktorów mocno ograniczonej obsady szybko zaczynają nużyć monotonią – wloką się okrutnie. Aż trudno uwierzyć, że zaangażowanie Piotra Adamczyka w roli Konrada oraz takich znakomitości jak Komorowska, Holoubek, Trela, Talar, Łukaszewicz, Bonaszewski dało tak mizerny efekt. Tekst na ogół brzmi deklaratywnie i sztucznie, a misternie wpleciona ironia Wyspiańskiego gdzieś wyparowała.
Skoro się tego trudno słucha, może choć da się oglądać? Niestety, nie. Strona wizualna przedstawia jest równie żałosna. Drażni ponuro-zgrzebny wystrój sali prób, do której wkracza Konrad, a już aktorzy wyglądają, jakby się spóźnili na wyprzedaż w second handzie i ubrali się w to, co pozostało. Fakt wbicia wykonawców we współczesne kostiumy nie oznacza jeszcze, że mamy do czynienia z inscenizacją, która oddaje ducha naszych czasów. Wydaje się nawet, że wręcz odwrotnie – w tym przypadku asceza najwyraźniej jest zubożeniem i nie wychodzi sztuce na dobre. Powiedzenie, że ograniczenie czyni mistrza, mija się więc, paradoksalnie, z prawdą. Tak doświadczony twórca jak Maciej Prus nie powinien popełniać równie kardynalnych błędów. Pociesza mnie tylko to, że w zasobach TVP znajduje się poruszająca, wciąż nader aktualna rejestracja tego arcydzieła Wyspiańskiego w inscenizacji Konrada Swinarskiego, do której na szczęście będzie można wrócić.