Niebezpieczne piękno odmieńców

Zygmunt Krauze „Iwona, księżniczka Burgunda”. Oto jeszcze jeden przykład świadczący, jak trudno wprowadzić współczesny polski utwór na operową scenę

Publikacja: 24.04.2008 13:18

Niebezpieczne piękno odmieńców

Foto: Rzeczpospolita

Pomysł rodził się długo, a ogromną rolę odegrał w jego narodzinach wybitny argentyński reżyser i propagator twórczości Witolda Gombrowicza Jorge Lavelli. Z polskim pisarzem poznał się za młodu w Buenos Aires, a potem jeszcze za jego życia, w 1963 r., odkrył dla publiczności francuskiej przyjęty entuzjastycznie jego „Ślub”. Później wielokrotnie wystawiał sztuki Gombrowicza w Europie.

W połowie lat 80. Jorge Lavelli utworzył w Paryżu Theatre National de la Colline. Wśród grona jego najbliższych współpracowników znalazł się kompozytor Zygmunt Krauze, z którym wcześniej zetknął się na festiwalu w Lille i w Commedie Francaise. Krauze napisał muzykę do pięciu inscenizacji Lavellego, w tym także do „Operetki” Gombrowicza.

Wtedy także powstała koncepcja napisania przez Krauzego samodzielnego muzycznego dzieła scenicznego, wykorzystującego jedną ze sztuk Gombrowicza. Wybór padł na „Operetkę”, jej wystawieniem była zainteresowana Opera Narodowa, prapremierę wyznaczono na 1999 rok.

Niestety, jak to często bywa z ambitnymi planami, z różnych powodów nie mogą być zrealizowane. Po kilku latach „Operetka” zamieniła się więc w „Iwonę, księżniczka Burgunda”, a zamiast Jorge Lavellego współpracownikiem Zygmunta Krauzego – jako autor libretta – został jeden z najciekawszych naszych reżyserów Grzegorz Jarzyna.

Sceniczna realizacja opery wpisana została w program obchodów Roku Gombrowicza (2004), ale zamiast prapremiery odbyło się jedynie koncertowe wykonanie „Iwony, księżniczki Burgunda”. I to nie w Warszawie, ale w Paryżu, dokąd pojechali polscy wykonawcy. Ustalono natomiast kolejny termin teatralnej inscenizacji: listopad 2005 roku z okazji 40-lecia otwarcia odbudowanego po wojnie Teatru Wielkiego w Warszawie. Zmieniła się jednak dyrekcja tej narodowej sceny i także ten pomysł został zaniechany, mimo że prapremierę zgodził się sfinansować ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński.

Ostatecznie spektakl zrealizowano w 2006 roku na scenie Teatru Narodowego, prapremierę „Iwony, księżniczki Burgunda” włączając do programu Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień. Z reżyserowania wycofał się, zajęty własnymi zobowiązaniami, Grzegorz Jarzyna, wystawienia utworu Zygmunta Krauzego podjął się jeden z naszych najbardziej doświadczonych reżyserów operowych Marek Weiss-Grzesiński. Kilka miesięcy później – w lutym 2007 r. – „Iwona, księżniczka Burgunda” w tej samej inscenizacji zagościła wreszcie na scenie Opery Narodowej.

– Dramat Gombrowicza jest wieloznaczny, postaci i ich zachowania mogą być odczytane w różny sposób – mówi Zygmunt Krauze. – Jest więc miejsce na interpretację. W operze muzyka przejmuje rolę interpretatora. Miałem więc wiele możliwości kształtowania sytuacji i charakterów. Wybrałem najprostszą: nie interpretować w ogóle, lecz przedstawić muzyką każdą z postaci w sposób dosłowny, najprostszy, idąc dokładnie za słowem. Sztuczność obecna w „Iwonie” teatralnej w sposób ewidentny zaś podkreślona jest formą operową. Forma opery jest bowiem samą sztucznością.

Publiczność Warszawskiej Jesieni przyjęła dzieło Krauzego bardzo chłodno, ale też zupełnie nie przystaje ono do tego, co w ostatnich latach stara się lansować festiwal mający tak liczną młodą widownię. Współczesna, ale w gruncie rzeczy nobliwa „Iwona, księżniczka Burgunda” jest bowiem bardziej odpowiednia dla operowej publiczności. Nie chce walczyć z jej tradycyjnymi gustami, daje natomiast przyjemność obcowania z czymś nowym, innym, a przecież atrakcyjnym dla oka i ucha.

Muzyka w tym utworze snuje się niespiesznie, nie szokuje oryginalnymi harmoniami, zachęca do słuchania pastiszowym charakterem. Propozycji Krauzego nie należy też traktować jako kolejnej próby odczytania dramatu Witolda Gombrowicza. To dzieło samoistne, zgodne z regułami opery.

Dwór Króla Ignacego od początku zdominowany został rytuałem gestów, dostojnych kroków, wymownych spojrzeń, jakby kompozytor założył, że wystarczy królewski świat wcisnąć w gorset operowej konwencji, by ukazać jego sztuczność.

W „Iwonie” Krauzego znacznie ciekawsza jest zresztą część druga, kiedy muzyka nabiera wreszcie dramaturgicznej wyrazistości. Pojawia się w niej wyczuwalny oddech śmierci. Znacznie wcześniej niż u Gombrowicza widz rozumie, że tajemnicza, małomówna Iwona, którą książę Filip uczynił swoją narzeczoną, tak bardzo zburzyła dworski rytuał, że musi umrzeć.

Rolę tytułowej bohaterki powierzono zresztą aktorce i w świetnym ujęciu Kingi Preis nie jest ona rozmamłaną „Cimcirymci”, jak określa Iwonę Król Filip, ale tragiczną dziewczyną, tak niedostosowaną do świata, w którym się znalazła, że sama zaczyna pragnąć śmierci, by się od niego uwolnić.

Iwona, jak wiadomo, milczy. – W sensie muzycznym to najbardziej ekscytujący element. Moment oczekiwania, moment ciszy – uważa Zygmunt Krauze. – To on tworzy napięcie, bo w muzyce cisza nie jest przerwą czy odpoczynkiem. Jest albo przedłużeniem tego, co przedtem słyszeliśmy i czego się w wyobraźni dalej słucha, albo też oczekiwaniem na coś, co nastąpi. Sytuacja, którą stworzył Gombrowicz, jest dla kompozytora wspaniała, ponieważ może on operować tymi dwoma rodzajami ciszy. W partyturze jest więc cisza wielokrotnie zapisana w formie tzw. pauzy generalnej lub fermaty.

Zastosowanie operowej konwencji zmieniło przesłanie sztuki Gombrowicza, co widać zwłaszcza w finale. Kiedy w końcu Iwona dławi się rybią ością, nie ma w tym nic groteskowego. Ta scena wpisuje się w tradycję opery, w której można odnaleźć wiele dzieł z równie posępnym finałem.

– Ktoś, kto jest obcy, inny i nie respektuje przyjętych norm i form, jawi nam się jako groźny wróg porządku społecznego i porządku wewnętrznego każdego z nas – wyjaśnia przesłanie swego spektaklu Marek Weiss-Grzesiński. – Trzeba go zmienić, zmusić do asymilacji, a jeśli to się nie powiedzie, zlikwidować. Niech to przedstawienie będzie apelem i uszanowaniem piękna odmieńców. Nie jest to dzisiaj apel odosobniony, ale wciąż mało skuteczny. Moda, trendy, konwencje, style i wszelkie inne zachowania i wygląd obowiązują jak prawo, którego złamanie jest przestępstwem.

Marek Weiss-Grzesiński zrealizował „Iwonę” w sposób tradycyjny. Powstał spektakl elegancki dzięki malowniczym dekoracjom z francuskim ogrodem oraz kostiumom Gosi Baczyńskiej i Wojciecha Dziedzica (kolejny, coraz częściej spotykany u nas mariaż projektantów mody z operą). Spektakl ma kilka udanych kreacji wokalno-aktorskich: Królowa Małgorzata (Magdalena Barylak), Szambelan (Artur Ruciński), Cyryl (Piotr Łykowski), a przede wszystkim Książę Filip (Adam Zdunikowski).

Pomysł rodził się długo, a ogromną rolę odegrał w jego narodzinach wybitny argentyński reżyser i propagator twórczości Witolda Gombrowicza Jorge Lavelli. Z polskim pisarzem poznał się za młodu w Buenos Aires, a potem jeszcze za jego życia, w 1963 r., odkrył dla publiczności francuskiej przyjęty entuzjastycznie jego „Ślub”. Później wielokrotnie wystawiał sztuki Gombrowicza w Europie.

W połowie lat 80. Jorge Lavelli utworzył w Paryżu Theatre National de la Colline. Wśród grona jego najbliższych współpracowników znalazł się kompozytor Zygmunt Krauze, z którym wcześniej zetknął się na festiwalu w Lille i w Commedie Francaise. Krauze napisał muzykę do pięciu inscenizacji Lavellego, w tym także do „Operetki” Gombrowicza.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Teatr
Perceval wystawia Zolę w Krakowie
Teatr
„Nie trzeba było tego mówić”, czyli jak wywołaliśmy aferę
Teatr
Niemieckie teatry zmagają się z kryzysem finansowym
Teatr
Teatr 2024, czyli iluzja konkursów ministerialnych. Krzysztof Warlikowski najlepszy
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Teatr
Premiera w Teatrze Studio. Warszawa jest pazerna jak dawne Mahagonny
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego