Zachwycającą scenografię Doroty Kołodyńskiej czy prześmiewczo wdzięczną muzykę Jacka Ostaszewskiego?
[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9147,1,270668.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/b]
Przede wszystkim należałoby oddać sprawiedliwość fenomenalnej reżyserii Jacques’a Lassalle’a. On to swego czasu, jako szef Komedii Francuskiej w Paryżu, zaangażował do jej zespołu Andrzeja Seweryna. Przed trzema laty wystawił wspaniałego „Tartuffe’a” Moliera w warszawskim Teatrze Narodowym. Tym razem zainscenizował w nim niegraną na polskich scenach komedię „Umowa, czyli Łajdak ukarany” Pierre’a de Marivaux.
XVIII-wieczny autor napisał ponad 30 sztuk, o akcji obracającej się niezmiennie wokół tematyki dworskich flirtów, z czego do dziś popularnych jest mniej niż połowa. „Umowa…” nie ma idealnej konstrukcji – dynamiczna akcja rozwija się dopiero w ostatnim, trzecim akcie – należy więc do rzadziej pokazywanych utworów francuskiego komediopisarza. Ale i w takim kształcie bawi pierwszorzędnie, zwłaszcza kunsztem przewrotnych salonowych konwersacji.
Niejaki Lelio (Grzegorz Małecki) prosi dopiero co poznanego Kawalera (Wiktoria Gorodeckaja), żeby rozkochał w sobie piękną Hrabinę (Małgorzata Kożuchowska). Sam z nią zerwać nie może, gdyż w takich okolicznościach spisana przedmałżeńska umowa przewiduje wypłatę pokrzywdzonej stronie 30 tys. liwrów. Tymczasem Lelio nie kryje, że liczy już na inną partię, swataną mu dziewczynę z Paryża, która rocznego dochodu ma dwakroć tyle, co zaręczona z nim Hrabina.