Na przełomie tysiącleci teatralnym objawieniem stał się monodram "Jak zjadłem psa" Jewgienija Griszkowca. Autor, a zarazem wykonawca, Rosjanin z prowincjonalnego miasta Keremowo, wykorzystał w tekście, z którego biła autentyczna wschodnia krzepa, własne traumatyczne przejścia podczas trzyletniej służby wojskowej we Flocie Oceanu Spokojnego. Relacjonował je z zadziwiającą rzeczowością i bez cienia skargi, acz nie bez autoironicznego dystansu.
Pamiętam tłumy młodych ludzi oblegających – i słusznie – pokazy tego rewelacyjnego widowiska, z którym podczas światowego tournée autor był też w 2001 r. w Polsce. Nic dziwnego, że wiele obiecywaliśmy sobie po jego "Zimie", w której wracał do wojskowych utrapień. Jednak polskie wersje sceniczne utworu nie miały nawet cienia tej siły oddziaływania, jaką zawierał autorski monodram.
W "Mieście" Griszkowiec odchodzi od swojej prywatnej wojny z siłami zbrojnymi, ukazując zmagania współczesnego czterdziestolatka z własną psyche.
Sergiej Aleksandrowicz Basin (Przemysław Bluszcz) jako głowa dobrze prosperującej, ustabilizowanej materialnie rodziny zaczął sobie nagle zadawać tzw. zasadnicze pytania, sprowadzające się do głównego: dokąd to wszystko zmierza? O odpowiedź trudno, więc – jak łatwo się domyślić – w jego umyśle zrodził się szybko lęk przed niepewnością jutra. A w ślad za nim – bunt przeciw całemu światu.
Piękna żona Tatiana (Katarzyna Herman), oczekująca kolejnego – po ich synku Saszy – dziecka, dziwnie go irytuje anielską dobrocią, wyrozumiałością, niezmiennym zorganizowaniem i opanowaniem. Przyjaciel Maksim (Arkadiusz Nader) doprowadza bohatera do desperacji nieustającymi opowieściami o ślimaczącym się remoncie swego domu i prośbą o pożyczkę. Rady Ojca (Marian Opania) są, jak zwykle, zupełnie niedzisiejsze. Słowem, porażka za porażką. Wiek męski – wieki klęski.