Autor dramatu zwraca uwagę, że szlaban bywa dla niektórych przedmiotem sentymentalnych westchnień, a nawet symbolem porządku.
W czasie, kiedy świętujemy obalenie komunizmu i cieszymy się z traktatu w Schengen, takie uczucia sprawiają co najmniej dziwne wrażenie. Ale kontestując rocznicową celebrę, pisarz prowokuje pytania, czy zmiany są na lepsze, czy wszyscy są z nich zadowoleni. Sam wyemigrował z Warszawy w Beskidy, przewidując, że stolica stanie się klonem globalnego kapitalizmu. Teraz zaskakuje nas patrzeniem na świat z perspektywy człowieka z prowincji, przerażonego Babilonem korporacji, multipleksów i galerii handlowych.
Stasiuk znalazł dla swoich obserwacji miejsce konkretne, a jednocześnie metaforyczne: dawne polsko-słowackie przejście graniczne. Oglądamy choinkowy zagajnik i to, co zostało po szlabanie: jego zardzewiały balast. Wokół pustka. Tak wygląda upadek miasteczek, które żyły z granicy i kontrabandy.
Kwitły! Wspomina o tym tęsknie chór przemytników wprowadzający do spektaklu groteskową umowność i dystans wobec głównego nurtu wydarzeń. Dramatycznie, ale i rodzajowo pokazanego konfliktu peerelowskiego pogranicznika Edka i ochroniarza Patryka, pracującego dla tajemniczego Turka, nowego właściciela działki na dawnym przejściu granicznym.
Chór grany świetnie przez Zbigniewa W. Kaletę, Wiktora Logę-Skarczewskiego i Jacka Romanowskiego skrada się po scenie i tańczy w przerysowanych układach choreograficznych. Wibruje, skandując albo śpiewając na głosy. Nuci „Płonie ognisko” z melancholijnie brzmiącą partią o rycerzach, którzy strzegli naszych granic. I tu reżyser Mikołaj Grabowski dotyka istoty narodowych stereotypów – os-tatnio takim rycerzem był komunistyczny urzędnik Edek, kuzyn bohatera z „Tanga” Mrożka. Cham, choć już nieco uładzony.