Szekspirowska tragedia Compagni Laboratorio jest wydarzeniem również dlatego, że wyreżyserował ją Roberto Bacci, wieloletni współpracownik Jerzego Grotowskiego, twórca fundacji jego imienia.
Bacci w przeciwieństwie do swojego mistrza nie porzucił teatru. Jego „Hamlet” jest spektaklem arcyteatralnym, choć pokazuje losy duńskiego księcia jako mit odradzający się nie tylko poprzez aktorów na scenie, ale także w życiu. To ideał tragedii, którą wielu chce powtórzyć, by stać się wzorem samobójczej wręcz bezkompromisowości.
W spektaklu z Pontadery poznajemy Hamleta już po śmierci. Nie mogłem się uwolnić od wrażenia, że to nasz Konrad z „Wyzwolenia” w starciu z Maskami. Wydawałoby się, że nierzeczywistym, a nawet fantastycznym jak w scenie „Zabójstwa Gonzagi”, gdy postaci przeistaczają się w ptaka i świnię.
A jednak realnym, na śmierć i życie, bo od początku oglądamy pojedynki nie tylko słowne, ale i szermiercze. Z tajemniczymi mistrzami fechtunku, którzy wcielają się w role Ofelii, Gertrudy, Klaudiusza, Poloniusza. Jak w koszmarnym śnie – bo Ofelia rozmawia z Hamletem nawet po samobójstwie. Tak jak w chwilach jego słabości pojawia się zamordowany ojciec, namawiając syna do zemsty.
Świetna jest scenografia. Na pustej scenie obraca się drewniana machina. Jest na zmianę zamkowym korytarzem, salą tronową, scenką i kurtyną, która zmiata bohaterów tragicznego rytuału z powierzchni ziemi. Dokładnie jak w „Hamlecie” Lubimowa z Wysockim. A Grotowski? Grotowski jest chyba dla Bacciego duchem ojca, którego trzeba było pokonać, zabić, by móc wrócić do teatru.