Premiera Teatru TV podejmuje kwestię, która była jedną z przyczyn upadku poprzedniego rządu. Tak dużą polaryzację w społeczeństwie wywołała domniemana korupcja transplantologa doktora Mirosława G. Sztuka amerykańskiego dramaturga Marka St. Germaina dotyka sedna sprawy. Do nowojorskiej kliniki trafia śmiertelnie chory na serce syn milionera, szefa dobroczynnej fundacji. Ojciec chce wesprzeć szpital kwotą 50 mln dolarów, jeśli tylko lekarze uratują jego dziecko. Wymaga to jednak operacji poza kolejnością i złamania przepisów.
Przyznam szczerze, że do 30 minuty spektaklu miałem mieszane wrażenia. Reżyserska robota Tomasza Wiszniewskiego przypominała mi peerelowskie „Kobry” według książek Waldemara Łysiaka, gdy na Woronicza próbowano odtwarzać amerykańskie realia. Teraz Teatr TV ma lepsze zaplecze, jednak chwilami polscy aktorzy grający amerykańskich lekarzy, delikatnie mówiąc, są bardziej nowojorscy od nowojorczyków. Sztuczność daje się odczuć nie tylko w ich grze, dialogach, mimice i gestach – także w sterylnym pomieszczeniu z portretem Billa Clintona i widokiem na wieże World Trade Center.
Potem, precyzyjnie nastawiona dramaturgiczna maszyna Germaina nie daje widzowi chwili wytchnienia. Co sekundę wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Do szpitala leci helikopter z organem. Ale nie może lądować, bo przez miasto maszeruje parada św. Patryka. Dręczy nas pytanie, czy karetka zdąży. Już za chwilę ten problem staje się nieaktualny, bo pacjent, który miał otrzymać drugie życie, nagle zmarł. Zaczyna się kolejna dyskusja, kolejny spór, kolejne głosowanie. Nie ostatnie.
Do samego końca nie wiemy, czyja racja zwycięży. Germain zasila fabułę niewyczerpanymi pokładami psychologii swoich bohaterów. Zarówno pacjentów, jak i lekarzy. Wydobywa absurdalność losu, sprawiającego, że przepustkę do życia mogą dostać tylko ci, którzy prowadzili się nienagannie, mają rodziny, są wolni od nałogów i samobójczych obsesji. Tymczasem komisję, jak mówi jedna z jej członkiń, tworzą sami boży popaprańcy. Żaden z lekarzy – ordynator, psychiatra, psycholog, chirurg – nie przeszedłby kwalifikacji. Mają na sumieniu rozbite rodziny, śmierć dziecka. Nie panują nad nienawiścią i ambicjami. Nikt nie jest obiektywny. Każda postawa ma drugie dno. Bywa, że kryje się za nią chęć zadośćuczynienia za własne winy.
Postać bezkompromisowego chirurga zagrał Andrzej Zieliński. Świetny jest stonowany Paweł Królikowski. Janusz Gajos pokazał człowieka, który, jak się okazuje, decyduje nie tylko o pacjentach, ale także o własnym życiu i śmierci. I to jest dopiero thriller, zrealizowany według ewangelicznej zasady „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.