Bunt jest albo nie jest w modzie, albo ma wymiar narodowego piekiełka – mówi Robert Talarczyk, nowy dyrektor katowickiego Teatru Śląskiego, reżyser i twórca oprawy muzycznej sztuki Dale'a Wassermana. To adaptacja powieści Kena Keseya, spopularyzowanej filmem Milosa Formana z 1975 r.
Talarczyk stawia pytanie, czym bunt jest dzisiaj – gdy wolność oznacza konieczność trudnych wyborów i nieustanne ryzyko. Pyta, na co bunt, gdy w cenie są tylko sukces, młodość i szybkie tempo życia.
Do historii polskiego teatru przeszedł fantastyczny spektakl Zygmunta Hübnera w Teatrze Powszechnym w Warszawie w 1977 r. Był manifestem wolności człowieka przeciwstawiającego się totalitarnej dyktaturze.
Ten klucz interpretacyjny jest już passé. Talarczyk pokazał więc inaczej bohaterów: McMurphy'ego i Siostrę Ratched oraz Kombinat, nad którego regułami ona czuwa. Już w foyer aktorzy – personel i pacjenci szpitala psychiatrycznego – wchodzą w interakcję z widzami. Pułkownik Matterson prowadzi szarżę na wózku inwalidzkim. Scanlon pokazuje bombę, którą konstruuje, by wysadzić świat. Pielęgniarze przypominają, że należy wyłączyć komórki, nie nagrywać i nie fotografować. Reguły są jasne i podawane uprzejmie, acz stanowczo. Kombinat tworzymy zatem wszyscy.
Muzykoterapię rozpoczyna hymn „Va pensiero" Verdiego. Pieśń zniewolonych niesie ukojenie, bo Kombinat to świat, w którym, by przeżyć, trzeba się podporządkować nie tyle bezwzględnej władzy, ile regułom. One porządkują egzystencję i nadają jej sens. Nawet Doktor Spivey (Jerzy Kuczera) zna w nim swe miejsce, na terapię, którą prowadzi z Ratched, sam przynosi krzesełko, a potem grzecznie odnosi go do gabinetu.