W poniedziałek po przedstawieniu miało odbyć się spotkanie z Piną Bausch, a wiadomo od lat, że niechętnie godziła się na takie rozmowy, rzadko udzielała też wywiadów. W niedzielę przysłała list, że nie przyjedzie powodu choroby. Wczoraj nadeszła wiadomość o jej śmierci. Nagłej, zaledwie pięć dni wcześniej lekarze zdiagnozowali u niej raka w tak zaawansowanym stopniu, że nie było szans na ratunek.
Przeżyła 68 lat, prawie czterdzieści z nich poświęciła pracy ze swoim zespołem w Wuppertalu. To niewielkie niemieckie miasto za jej sprawą zmieniło się w jeden z najważniejszych ośrodków tańca na świecie.
Już za życia stała się legendą, niedosięgłym wzorem dla innych, którzy próbowali podążać wytyczoną przez nią drogą. W Polsce wiedzieliśmy o niej zbyt mało. Obecna wrocławska wizyta była zaledwie trzecią w historii jej zespołu. Może dobrze się stało, że mogliśmy tym razem obejrzeć spektakl „Nefés”, gdyż jest w nim to wszystko, co najwartościowsze i najbardziej oryginalne w sztuce Piny Bausch.
Urodziła się w 1940 r. w Solingen, jej rodzice prowadzili tam pensjonat z niewielką restauracją. Naukę tańca rozpoczęła w wieku 15 lat u znanego z reformatorskich poglądów Kurta Joosa. Cztery lata później pojechała na dalsze studia do Nowego Jorku, gdzie zgłębiała technikę największych artystów tańca modern, José Limona i Marthy Graham, ale to Kurt Joos pozostał jej mistrzem.
Wróciła do Niemiec na początku lat 60., by zostać solistką w jego zespole, który następnie przejęła. I choć potem stworzyła go niemal od nowa, dobierając tancerzy z różnych krajach, pozostała wierna teoretycznym ideom swego nauczyciela. Jako pierwsza połączyła taniec z innymi sztukami, tworząc nowy gatunek: teatr tańca.