W piątek do Soczi leci premier Białorusi Siarhej Rumas, by spotkać się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Dmitrijem Miedwiediewem i zapiąć wszystko na ostatni guzik przed sobotnimi rozmowami prezydentów Rosji i Białorusi. Władimir Putin i Aleksander Łukaszenko najpierw spotkają się w Soczi, a następnego dnia w Moskwie na Kremlu mają podpisać „Program działań Republiki Białoruś i Federacji Rosyjskiej dotyczący realizacji założeń umowy o utworzeniu Państwa Związkowego”.
Zaczęło się od ropy
W niedzielę przypada 20-lecie podpisania tej umowy. Gdyby sformułowane wtedy założenia zostały zrealizowane, Białoruś de facto pozostałaby częścią Rosji. – Łukaszenko zgodził się na to w 1999 r., ponieważ celował w fotel na Kremlu. To mu się nie udało – mówi „Rzeczpospolitej” Mikoła Statkiewicz, lider opozycyjnej partii Hromada. – Ale przez 20 lat stopniowo uzależniał gospodarczo i politycznie kraj od Rosji – dodaje.
Przeczytaj też rozmowę ze Siergiejem Markowem: Będzie jak w Unii Europejskiej
Z informacji białoruskiego resortu finansów wynika, że w tym roku Białoruś już straciła 400 mln dol. z powodu wprowadzonego od 1 stycznia „manewru podatkowego” w Rosji. W praktyce oznaczało to, że cena surowca dla białoruskich rafinerii wzrosła tak samo jak dla rosyjskich. Moskwa rekompensowała straty własnych przedsiębiorstw, władze w Mińsku chciały, by rosyjski budżet wsparł też białoruskie rafinerie.
Wtedy pod koniec ubiegłego roku na Białoruś przyjechał premier Miedwiediew i zasugerował, że nie chodzi tylko o ropę. Wprost mówił, że dalsze wsparcie finansowe dla Białorusi będzie zależało od „głębszej integracji” w ramach utworzonego w 1999 r. Państwa Związkowego Białorusi i Rosji.