– Zostaniemy w Iraku, dopóki nie zapłacą za zbudowaną ogromnym kosztem bazę sił powietrznych – oświadczył w niedzielę Donald Trump, grożąc przy tym Bagdadowi „sankcjami, jakich wcześniej nie widzieli”. Była to odpowiedź na uchwalone przez parlament iracki żądanie, aby rząd doprowadził do wycofania wszystkich obcych sił z kraju, a więc niemal 6 tys. żołnierzy USA oraz innych krajów, w tym ok. 350 z Polski.
To kolejna z wielu konsekwencji amerykańskiego ataku, w którym w piątek niedaleko międzynarodowego lotniska w Bagdadzie zginął irański generał Kasem Sulejmani.
52 cele zatwierdzone
Od tej chwili Bliski Wschód nie jest już taki, jaki był do ubiegłego piątku. Mimo zbrojnych antagonizmów, trwającego od dziesięcioleci konfliktu palestyńsko-izraelskiego, wojny w Syrii, konfrontacji amerykańsko-irańskiej oraz niepokojów społecznych i antyrządowych demonstracji w wielu krajach, cały region balansował na granicy wielkiej katastrofy. Teraz jest jej bliżej niż kiedykolwiek.
Wszystko zależy od tego, co zrobi Teheran w odpowiedzi na politykę Donalda Trumpa. Prezydent podniósł stawkę, ogłaszając, że w odpowiedzi na odwet Teheranu USA zaatakować mogą 52 cele w Iranie, nie wyłączając miejsc ważnych dla irańskiej kultury. W pełni świadomy tego, że w świetle prawa międzynarodowego byłoby to uznane za zbrodnię wojenną, Trump powtórzył groźbę na pokładzie Air Force One w niedzielę w drodze z wakacji na Florydzie do Waszyngtonu.
Przeczytaj też: Trump poszedł na całość. Czy Bliski Wschód zapłonie?