Przed Kapitolem zebrała się „szeroka koalicja prawicowych grup i pojedynczych osób, (…) od stosunkowo umiarkowanej Woman for America First, po używające przemocy ekstremistyczne grupy takie, jak Proud Boys”. W trakcie debaty na Kapitolu 6 stycznia republikański senator Ted Cruz mówił, że aż 39 proc. Amerykanów uważa, że „wybory były sfałszowane”. Zaplecze polityczne manifestanci mieli więc bardzo solidne.
Jednak sam raport Roberta Evansa z Bellingcat został opublikowany dzień przed rozruchami. Dziennikarz ostrzegał w nim, że może dojść do krwawych starć na ulicach Waszyngtonu, tak jak przy okazji poprzednich dwóch manifestacji w amerykańskiej stolicy zwolenników tezy o „ukradzionych wyborach” (w jednej z nich 33 osoby zostały ranne w bójkach na noże). Nawet w dniu samej manifestacji nikomu spoza kręgów prawicowych ekstremistów nie przychodziło do głowy, że jej uczestnicy mogą wedrzeć się na Kapitol – to był chyba efekt wezwania ustępującego prezydenta Donalda Trumpa.