Prokuratorzy wkroczyli we wtorek nad ranem do polskich szkół społecznych m.in. w Grodnie, Brześciu i Baranowiczach. To dzięki tym miejscom, działającym m.in. przy nieuznawanym przez władze w Mińsku Związku Polaków na Białorusi (ZPB), w kraju pod rządami Aleksandra Łukaszenki przetrwało nauczanie języka polskiego, od lat wypychanego z państwowego systemu oświaty.
Bo do dyspozycji kilkuset tysięcy mieszkających na Białorusi Polaków są jedynie dwie państwowe polskie szkoły: w Grodnie i Wołkowysku. Ale nawet w tych, całkiem sterowanych przez władze w Mińsku, placówkach, jak wynika z naszych informacji, też odbyły się kontrole służb. „Rzeczpospolita" próbowała się połączyć z kilkoma osobami, które doświadczyły we wtorek rewizji, ale żaden z rozmówców nie chciał komentować sytuacji. Z kolei dobrze poinformowany przedstawiciel władz w Grodnie jedynie odparł, że „wszystko się odbywa zgodnie z prawem", ale też zastrzegł anonimowość i odmówił komentarza w tej sprawie. Tłumaczył, że nie może rozmawiać z zagranicznymi mediami bez odpowiedniego zezwolenia MSZ. Prosił, by nie podawać nazwiska ani stanowiska. – Wszystko pan rozumie – sugerował. To dobrze obrazuje panującą obecnie atmosferę na Białorusi.