Nicolas Sarkozy niespodziewanie poleciał wczoraj do stolicy Czadu N’Dżameny. Po kilku godzinach wrócił do Paryża, zabierając na pokład prezydenckiego samolotu uwolnioną siódemkę Europejczyków. Czadyjski wymiar sprawiedliwości uchylił wobec nich areszt. Uznał, że nie byli odpowiedzialni za “próbę porwania i przemytu” 103 afrykańskich dzieci, podjętą 25 października przez organizację humanitarną Arche de Zoé (Arka Zoe).
W N’Dżamenie za kratami pozostało sześcioro Francuzów z tej organizacji, trzech hiszpańskich członków załogi wyczarterowanego przez nią samolotu i belgijski pilot oraz czworo współpracujących z nimi obywateli Czadu. Wszystkim grozi do 20 lat więzienia lub ciężkich robót. W rozmowie z prezydentem Czadu Idrissem Debym Sarkozy wyraził życzenie, by zatrzymani Francuzi zostali osądzeni we własnym kraju. Wcześniej ambasador Francji w N’Dżamenie uznał za oczywiste postawienie ich przed miejscowym sądem. Francuskie media określiły jego wypowiedź jako wielce niefortunną.
Wiele wskazuje na to, że misja Arche de Zoé nie była wyłącznie humanitarna. Według jej szefa Erica Bretau wolontariusze pospieszyli na ratunek sierotom z ogarniętego wojną Darfuru (prowincji Sudanu na granicy z Czadem); mieli zezwolenie lokalnych władz, a całej operacji patronował Paryż. We Francji czekało na dzieci około 300 francuskich i belgijskich rodzin gotowych je przyjąć. Zaprzeczają, jakoby ich zamiarem była adopcja. Arche de Zoé pobrała od zainteresowanych łącznie około 1 mln euro, oficjalnie – na koszty transportu.
Z informacji dostarczonych przez ONZ wynika jednak, że mali Afrykanie mają rodziców lub krewnych, a Arche de Zoé złamała reguły obowiązujące organizacje humanitarne. Francuskie MSZ przyznaje, że wiedziało o projektach grupy Erica Bretau od czerwca i usiłowało jej wyperswadować wywóz dzieci. Mimo to Arche de Zoé korzystała w Czadzie z francuskich samolotów wojskowych.
Adwokat organizacji Gilbert Collard twierdzi, że cała sprawa ma ewidentny podtekst polityczny. Jego zdaniem prezydent Deby – przeciwny rozmieszczeniu w Darfurze europejskiego korpusu sił pokojowych złożonego w połowie z żołnierzy francuskich (a także z Polaków) – skorzystał z okazji, by uzyskać od Paryża pewne ustępstwa, a przynajmniej potwierdzenie jego roli “uprzywilejowanego interlokutora”. Wzmocniłoby to jego pozycję wewnętrzną. Początkowo władze Czadu zarzucały Arche de Zoé porwanie dzieci z zamiarem odstąpienia ich pedofilom lub wręcz sprzedania “na organy”. Zdaniem znanego filozofa Bernarda Henry Levy’ego Deby zastosował taki sam szantaż, jak Anwar Kadafi w sprawie bułgarskich pielęgniarek. Władze Paryża stanowczo przeczą obu sugestiom.