We wtorek i środę, w trakcie swej pierwszej oficjalnej wizyty w Stanach Zjednoczonych, takich wyjaśnień nie będzie musiał składać. We Francji wciąż okazują się one konieczne. Chociaż w polityce międzynarodowej nowy szef V Republiki pozwala sobie na bardzo wiele (opozycja twierdzi, że prezydent bawi się w Zorro), w relacjach z USA zrywa z arogancją Chiraca, ale doktryny de Gaulle'a całkowicie przekreślić mu się raczej nie uda. Zgodnie z nią o światowej pozycji Paryża ma zaś decydować jego niezależność wobec Waszyngtonu. Dlatego do swojej deklaracji uczuć wobec Ameryki Sarkozy zaraz dodaje zastrzeżenie: przyjaciele nie muszą zgadzać się we wszystkim. W trosce o własną pozycję i wizerunek prezydent Francji nie może sobie pozwolić, by przylgnęła do niego etykietka europejskiego „pudelka Busha”, do niedawna przyklejana Tony’emu Blairowi.

Wizyta Sarkozy’ego w USA ma przypieczętować zejście się francusko-amerykańskiej pary po kilku latach irackiego rozbratu, a może nawet stworzenie osi Waszyngton-Paryż. Berlin mógłby stać się dopiero jej przedłużeniem, jeśli nie zgoła bocznicą. Atmosfera za Atlantykiem sprzyja gościowi z Francji, nazywanemu „Sarko Amerykanin”. Podoba się tam jego dynamika, stawianie na przedsiębiorczość, przenoszenie „american dream” na europejski grunt. Podobało się nawet zerwanie przez niego wywiadu dla telewizji CBS po kłopotliwym pytaniu o (byłą już) małżonkę Cecilię. Wielu Amerykanów uznało, że był to godny sprzeciw wobec wścibstwa, jakiego dopuszczają się już także tzw. poważne media. W środę Sarkozy wystąpi przed Kongresem, co – jak podkreślił rzecznik Pałacu Elizejskiego – jest wielkim zaszczytem, jakiego dostępują tylko nieliczne osobistości zagraniczne. Jednak jego wizyta wcale nie będzie łatwa.

Paryż i Waszyngton twierdzą, że ich stanowiska w większości głównych problemów międzynarodowych są obecnie zbieżne. Amerykanów cieszy zwłaszcza francuska stanowczość wobec atomowych ambicji Iranu (niekoniecznie mile widziana w Niemczech), poparcie dla Izraela i – wciąż jedynie zapowiadane – zerwanie z realpolitik w stosunkach z Rosją. Nie brak przecież i różnic, czy choćby tylko obszarów, po których wypada stąpać bardzo ostrożnie. Owszem, do Bagdadu pojechał szef MSZ Bernard Kouchner, pierwszy od 2003 r. wysoki rangą przedstawiciel Paryża. Był to jednak krok służący raczej przygotowaniu bezpiecznego dyplomatyczno-gospodarczego powrotu Francji do Iraku, niż poparciu amerykańskiej polityki wobec tego kraju. Francja nadal uważa interwencję wojskową za błąd, wyklucza wysłanie własnych oddziałów i domaga się przedstawienia terminarza ewakuacji sił US Army. Na rok przed wyborami prezydenckimi w USA Sarkozy będzie poruszać tę kwestię jedynie oględnie, bo od niej może zależeć wynik owych wyborów.

Przed jego wyprawą za Atlantyk w Paryżu podkreślano też nieoficjalnie, że Waszyngton nie powinien liczyć na rychły – a już zwłaszcza bezwarunkowy – powrót Francji do militarnych struktur NATO, skąd wyprowadził ją de Gaulle w 1966 r. – Celem naszej polityki zagranicznej nie jest nadanie relacjom z USA szczególnej rangi, lecz przywrócenie Francji roli głównego architekta konstrukcji europejskiej – twierdzą francuscy dyplomaci. Sarkozy będzie chciał przekonać Amerykanów do partnerstwa z Europą silną, zwłaszcza obronnie – a to raczej nie jest oferta, która by ich szczególnie kusiła.