Tak wyglądała w drugą niedzielę adwentową ostatnia msza w tej świątyni po ponad siedemdziesięciu latach jej istnienia. Podzieli wkrótce los setek innych, które idą pod młotek, bo nikt już nie jest ich w stanie utrzymać.
Kościoły ratują się, wyprzedając posiadane nieruchomości, zwalniają pracowników, łączą parafie i oszczędzają na czym się da. Pieniądze idą na spłatę długów. Wierni nie przyglądają się temu bezczynnie. Nie ma tygodnia bez informacji o protestach. W Bielefeld parafianie zdecydowali się nawet na strajk okupacyjny, protestując przeciwko zamknięciu świątyni, którą zakupiła gmina żydowska.
– Czyż nie chwalono naszej pracy z młodzieżą? Czy w nabożeństwach w naszym kościele nie uczestniczyło więcej wiernych niż w parafiach sąsiednich? Czy nie otaczaliśmy opieką starszych? – zadaje retoryczne pytania proboszcz Mathur cytowany przez „Der Spiegel”. – Biskupowi krwawiło serce, ale nie ma innego wyjścia – tłumaczy Ulrich Lota, rzecznik diecezji Essen. W całej diecezji zostanie wkrótce zamknięty co czwarty kościół, a w miejsce każdych sześciu parafii powstanie jedna, zbiorcza. Tak drastyczne cięcia nie dotyczą w Niemczech wyłącznie katolików. Świątyń ewangelickich będzie w następnych latach o połowę mniej niż dzisiaj. – Liczymy się z 50-procentowym spadkiem przychodów w następnych dwudziestu latach – ocenia Gerhard Eibach, radca Kościoła ewangelickiego.
Dają o sobie znać skutki wystąpień z Kościołów ostatnich kilkunastu lat. Oznacza to, że coraz mniej wiernych płaci podatek kościelny. Z tych, którzy formalnie w Kościele pozostają, zaledwie co piętnasty uczestniczy w niedzielnej mszy. Obrazu tego nie zmienia fakt, że 70 procent Niemców deklaruje się jako „wierzący”. Młodsze pokolenie coraz częściej dystansuje się od wiary.Nie brak pocieszających informacji. W roku 2006 wystąpiło z Kościoła katolickiego 84 tysięcy osób, dwa razy mniej niż w połowie lat 90. Podobna tendencja widoczna jest w Kościele ewangelickim.