– To bardzo dobre rozwiązanie. Obie strony wychodzą z tak sprzecznych założeń, że współpraca w sprawie widocznego znaku musiałaby przynieść dalsze rozczarowania, na które w polsko-niemieckich stosunkach nie można sobie pozwolić – mówi „Rz” były szef Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Paweł Zalewski.
Koncepcję widocznego znaku, który ma upamiętniać powojenne wysiedlenia, przedstawił wczoraj w Warszawie niemiecki minister stanu ds. kultury Bernd Neumann. Doradca premiera ds. międzynarodowych Władysław Bartoszewski, który się z nim spotkał, nie chciał komentować niemieckiej propozycji. – Z wynikami naszych rozmów muszą się teraz zapoznać premier Donald Tusk i kanclerz Angela Merkel. To oni mogą ewentualnie wygłosić kolejne oświadczenia – powiedział „Rz”.
Nieoficjalnie wiadomo, że Niemcy częściowo wyszli naprzeciw polskim oczekiwaniom. Wystawa o powojennych wysiedleniach Niemców ma pokazywać, że były one następstwem wojny wywołanej przez Hitlera. Widoczny znak nie będzie osobną instytucją – będzie podporządkowany niemieckiemu Muzeum Historii w Berlinie. Powstanie blisko muzeum Topografia Terroru, które tworzone jest w miejscu dawnej siedziby gestapo. – To dowodzi, że nie chodzi nam o pokazywanie wyrwanego z kontekstu elementu historii – mówi „Rz” niemiecki dyplomata.
W oficjalnym komunikacie opublikowanym po rozmowach w Warszawie napisano, że Polska nie będzie formalnie współpracować przy realizacji tego projektu. Możliwy jest jedynie prywatny udział polskich historyków.
Wystawa o wysiedleniach ma pokazywać, że były następstwem wojny wywołanej przez Hitlera