Matka Gongadzego

Proszę, nie róbcie ze mnie ofiary – mówi Łesia Gongadze, gdy przekraczam próg jej mieszkania. Niezwykle to brzmi z ust kobiety, która osiem lat temu straciła syna i do dziś walczy o prawdę o jego zabójstwie

Publikacja: 02.08.2008 01:39

We lwowskim mieszkaniu Łesi Gongadze wiele rzeczy nadal przypomina o Georgiju: legitymacje prasowe, zdjęcia jego córek bliźniaczek, gitara i brązowe buty – te same, które Łesia osiem lat temu wzięła ze sobą do kostnicy w Kijowie, gdzie poszła, by rozpoznać zwłoki syna.

Tak twierdzili śledczy prowadzący sprawę. W obecności matki zaginionego dziennikarza rozwiązali plastikowy worek i wysypali zawartość. Były to ludzkie kości. Wśród nich stopa. Cała.

– Wzięłam ją do ręki i od razu stwierdziłam, że nie należy do mojego dziecka. Stopy Georgija były twarde i płaskie. Lubił grać w piłkę. Spędziłam w kostnicy ponad siedem godzin. Usiłowałam przekonać śledczych, że to nie mój syn.

But Georgija był co najmniej o dwa rozmiary większy od stopy, którą oglądała matka.Wykazało to także zdjęcie rentgenowskie, którego śledczy nie dołączyli do akt w sprawie porwania i zabójstwa dziennikarza telewizyjnego i twórcy internetowej „Ukraińskiej Prawdy”.

Wiedziała, że Georgijowi grozi niebezpieczeństwo. Przed jego porwaniem przychodzili do niej jacyś ludzie. Mówili, że są z milicji. Wypytywali o syna. Po ich wyjściu dzwoniła do Kijowa, gdzie mieszkał z żoną i córkami, i błagała, by napisał list do prokuratora generalnego Mychajła Potebeńki z prośbą o przydzielenie ochrony. Georgij napisał do Potebeńki. Treść listu znalazła się na stronie „Ukraińskiej Prawdy”, ale prokurator zignorował sprawę.

Łesia Gongadze wraca pamięcią do 16 września 2000 r., dnia, w którym zaginął jej syn. Stawia filiżankę z kawą na stole i przez chwilę się zastanawia, od czego zacząć. – Miałam złe przeczucia. Nie mogłam zasnąć. Przeszkadzało mi bicie zegarów. Nakryłam głowę poduszką i przewracałam się z boku na bok – wspomina.

Następnego dnia wypadało Święto Lwowa. Była piękna pogoda. Postanowiła pójść do Opery, by oderwać się od niepokojących myśli. Gdy wyszła z teatru, zobaczyła brata. Czekał na nią. Natychmiast zrozumiała, że coś się stało z Georgijem.

– Miał niebezpieczny zawód i wydawało mi się, że jestem przygotowana na najgorsze, ale załamałam się. Upadłam. Krzyczałam. Przechodnie myśleli, że ktoś zwariował.

To był kolejny dramat w jej życiu. Najpierw w gruzińskim szpitalu lekarka porwała jej dziecko (Łesia urodziła chłopców bliźniaków). Później straciła męża, który został uznany za wroga prezydenta Gruzji Zwiada Gamsachurdii (mimo że pomógł mu dojść do władzy). Został jej tylko Georgij, oczko w głowie, oddany dziennikarstwu śledczemu.

Na identyfikację zwłok pozbawionych głowy, znalezionych w Lesie Taraszczańskim pod Kijowem, Łesia musiała czekać pół roku. Codziennie słyszała doniesienia o tym, że to ciało Georgija. Wypatrywała zawiadomienia z kijowskiej prokuratury. W tym czasie śledczy systematycznie nękali przesłuchaniami jej synową Myrosławę, która została z dziećmi w Kijowie.

Po latach Łesia Gongadze zadaje sobie pytanie: dlaczego jej synowa nie skonsultowała się z nią w sprawie identyfikacji zwłok? Dlaczego powiedziała śledczym, że to ciało Georgija i wyraziła zgodę na jego pochowanie? – Może bała się o dzieci albo chciała mi zaoszczędzić cierpień. A może po prostu oglądała kości należące do innego człowieka – zastanawia się matka Georgija.

Łesia do dziś nie wyraziła zgody na pochowanie ciała znalezionego w Lesie Taraszczańskim. Nie przestraszyła się nacisków z prokuratury. Nie bała się osądu księży Cerkwi prawosławnej, którzy napominali, żeby spełniła swój chrześcijański obowiązek. Mówiła, że zgodzi się pod jednym warunkiem: jeśli w miejscu pochówku znajdzie się napis: „W tym miejscu spoczywa nieznany człowiek”.

Kobiety nie przekonały wyniki rosyjskiej i ukraińskiej ekspertyzy DNA, które wykazały, że zwłoki znalezione w Taraszczy w 99 proc. należały do jej syna. Eksperci w Monachium, którym przekazała próbki swojej krwi, stwierdzili, że to nie był Georgij.

W tym roku Georgij Gongadze skończyłby 39 lat. Nie był przeciętnym dziennikarzem.

Po ojcu Gruzinie odziedziczył odwagę. Rusłan Gongadze walczył o niepodległość Gruzji, był deputowanym gruzińskiego parlamentu z ramienia opozycji.

Georgij był związany z gruzińskim Frontem Narodowym, uczestniczył w wojnie domowej w separatystycznej Abchazji. Wśród ukraińskich dziennikarzy słynął z ujawniania afer korupcyjnych w kręgach władzy i oligarchów.

O śmierci Georgija opowiedziało trzech oficerów milicji Mykoła Protasow, Walerij Kostenko i Ołeksandr Popowycz, którzy zasiedli na ławie oskarżonych. Zeznali, że 16 września 2000 r. w samochodzie udusili pasem młodego mężczyznę. Nie widzieli, że był dziennikarzem. Akcją miał kierować generał MSW Ołeksij Pukacz, do dziś poszukiwany międzynarodowym listem gończym.

Prokurator Swiatosław Piskun usiłował tłumaczyć Łesi Gongadze, jak zginął jej syn. – Samochód z porwanym Georgijem wpadł do dziury, padł strzał i kula przypadkowo trafiła chłopaka w głowę” – mówił. Matka pytała: „W takim razie, gdzie jest jego głowa?”. Piskun rozkładał ręce. Łesia pytała o to także oskarżonych oficerów: „Powiedźcie, gdzie wyrzuciliście głowę mojego syna? Przecież nie mogę go tak pochować”. Mieli spuszczony wzrok i milczeli. Zostali skazani na karę więzienia od 12 do 13 lat.Matka Gongadzego boi się, że wyrok zakończy sprawę, a zleceniodawcy zbrodni nigdy nie zostaną ujawnieni.

Odważyła się spotkać z prezydentem Leonidem Kuczmą oskarżonym przez opozycję o współudział w morderstwie. – Myślałam, że blokuje proces, ale musiałam go przeprosić. Okazało się, że demokratycznie wybrani następcy Kuczmy nie zrobili w tej sprawie niczego, choć obiecywali. Prezydent Wiktor Juszczenko przysięgał mi, że doprowadzi proces do końca. To miała być dla niego sprawa honoru.

Łesia dokonuje nietypowego obliczenia. – Odkąd zaginął Georgij, na Ukrainie zmieniło się co najmniej pięciu prokuratorów generalnych, tyle samo premierów, kilku szefów Służby Bezpieczeństwa i ministrów spraw wewnętrznych. Każdy zachowuje się tak, jakby dostał czystą kartę. Wszystko zaczyna od początku.

Sprawa zaginięcia i zabójstwa reportera ruszyła ponad trzy lata temu. Od tego czasu jego matka otrzymała ponad 100 wezwań do sądu. Najpierw jeździła na rozprawy, potem przestała, bo uznała proces za farsę. Poza tym nie było ją stać na podróże do Kijowa odległego o pół tysiąca kilometrów. Z zawodu jest lekarzem i żeby dorobić do emerytury, pracuje w szpitalu infekcyjnym, gdzie leczą się chorzy na AIDS. Nadal przechowuje stos biletów kolejowych, za które musiała płacić z własnej kieszeni.

Georgij Gongadze po śmierci otrzymał tytuł Bohatera Ukrainy. Ci, którzy po raz pierwszy odwiedzają jego sześćdziesięciopięcioletnią matkę, są zaskoczeni warunkami, w jakich żyje: jednopokojowe mieszkanie w przedwojennej kamienicy. W kąciku wanna, zasłonięta kotarą. Toaleta na korytarzu, wspólna. Lokum pomogli wykupić lwowscy dziennikarze, przyznając premię Georgijowi Gongadzemu.

Skromne drewniane meble – kanapę, szafę i stół – dostarczyli życzliwi ludzie.

Trudno w to uwierzyć, ale Łesia Gongadze – rodowita lwowianka – nawet nie ma ukraińskiego obywatelstwa, jedynie gruzińskie, po mężu. – Do niedawna przebywałam na Ukrainie na podstawie wilczego biletu, który zezwalał na trzymiesięczny pobyt. Musiałam za każdym razem stawiać się na milicji, aby przedłużyć pozwolenie. Dziś wilczy bilet mam na stałe – żartuje.

Nie chciała trzypokojowego mieszkania w Kijowie, które obiecał jej mer Leonid Czernowecki przed wyborami parlamentarnymi w 2006 roku. Odmówiła także tytułu Bohatera Ukrainy, który zamierzał jej przyznać prezydent Juszczenko.

Do Łesi Gongadze ciągle ktoś dzwoni. Jedni chcą na jej tragedii zdobyć polityczny rozgłos, inni próbują nią manipulować. Już słyszała, że Georgij ukrywa się w Moskwie. Innym razem ktoś doniósł, że mieszka w USA. Pod jej adresem padają zarzuty, że wciąż kontaktuje się z majorem Mykołą Melnyczenką. To były ochroniarz Kuczmy podejrzewany o kontakty z rosyjskimi służbami specjalnymi. Zarzuca mu się, że nagrywał rozmowy w gabinecie prezydenta, żeby go skompromitować, oskarżając o udział w morderstwie dziennikarza. – Wielu zadaje mi pytanie, dlaczego utrzymuję kontakty z Melnyczenką? Odpowiadam: jestem matką, nie politykiem. Według mnie to chory i zastraszony człowiek. Wykorzystali go i pozostawili samemu sobie.

Major otrzymał azyl polityczny w Stanach Zjednoczonych. Czasem przyjeżdża do Lwowa. Odwiedza Łesię. – Kiedy jest moim gościem, nigdy nie rozmawiamy o tym, co stało się z Georgijem. Nie rozmawiamy także o polityce – zapewnia matka Gongadzego. Po niezliczonych godzinach spędzonych w prokuraturze, milicji i sądach chce wiedzieć tylko o jednym: gdzie jest jej syn i przy kim zostanie pochowana po śmierci. Marzy, żeby to był grób Georgija.

We lwowskim mieszkaniu Łesi Gongadze wiele rzeczy nadal przypomina o Georgiju: legitymacje prasowe, zdjęcia jego córek bliźniaczek, gitara i brązowe buty – te same, które Łesia osiem lat temu wzięła ze sobą do kostnicy w Kijowie, gdzie poszła, by rozpoznać zwłoki syna.

Tak twierdzili śledczy prowadzący sprawę. W obecności matki zaginionego dziennikarza rozwiązali plastikowy worek i wysypali zawartość. Były to ludzkie kości. Wśród nich stopa. Cała.

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019