W chłodne październikowe popołudnie nad cichymi zwykle uliczkami wokół parku imienia Idy Lee w miasteczku Leesburg unosi się odległy męski głos. Z oddali nie słychać, co mówi mężczyzna przez ustawione w parku głośniki, ale charakterystyczna intonacja nie pozostawia wątpliwości: to Barack Obama. W parku zaczął się właśnie jego wiec.
– Jak mułła wzywający na modlitwę – rzuca młody mężczyzna stojący przed domem oznakowanym tablicami kampanii McCaina. – Cholerni demokraci, nawet postać spokojnie na ulicy przez nich nie można – denerwuje się i wraca do domu, zatrzaskując drzwi.
Położony o godzinę drogi samochodem od Waszyngtonu Leesburg stał się w ostatniej dekadzie sypialnią stolicy. Takie odległe sypialnie złożone z jednorodzinnych domów i zamieszkane przez klasę średnią nazywa się w Ameryce eksurbiami, by podkreślić, że znajdują się jeszcze dalej od miasta niż suburbia.
Eksurbia były w ostatnich latach ostoją Partii Republikańskiej. W 2004 roku George W. Bush zdobył poparcie ponad 60 procent wyborców z eksurbiów. Tu w Leesburgu pokonał demokratę Johna Kerry’ego z miażdżącą przewagą kilkunastu tysięcy głosów. W tym roku republikanie są jednak w defensywie, bo kryzys finansowy najdotkliwiej uderza właśnie w mieszkańców eksurbii. W wąskich, pełnych uroku uliczkach wokół parku tablic kampanii McCaina nie jest dziś wcale więcej niż tych z charakterystycznym „O” jego demokratycznego przeciwnika.
[srodtytul]Jak na koncercie[/srodtytul]