– Jak daleko stąd do Beelitz? – pyta kierowca starego opla ze szczecińską rejestracją. W środku czwórka młodych ludzi. Zgubili się w okolicach Poczdamu. Szukają miasteczka będącego centrum niemieckiego zagłębia szparagowego. Jadą do pracy za 5 euro na godzinę przy zbiorze niezwykle cenionych przez Niemców warzyw.
Przed rokiem mało kto chciał pracować za takie pieniądze. Ale wtedy euro było warte trochę ponad trzy złote. W tym sezonie na podwórkach niemal każdego gospodarstwa stoją samochody z polską rejestracją.
– Bardzo się z tego cieszymy. W ostatnich latach mieliśmy problemy ze ściągnięciem robotników sezonowych z Polski – mówi Jürgen Jocobs, właściciel 140-hektarowej plantacji szparagów. Przed rokiem stawał na głowie, by znaleźć pracowników. Kilkunastu sprowadził z Rumunii. W tym roku zjechało ich 100, nie starczyło miejsca dla wszystkich zgłaszających się do Jacobsa Polaków. Ale i tak jest ich 250.
– Nie tylko wysoki kurs euro, ale i brak pracy skłania ludzi do szukania zajęcia przy zbiorach szparagów – tłumaczy Krzysztof Kamedulski od lat pracujący w gospodarstwie Jacobsa jako ktoś w rodzaju kadrowca.
Bez pomocy Polaków Niemcy nie są w stanie uporać się z prawie 100 tys. ton szparagów rosnących na ich polach. A liczba polskich pracowników w ostatnich trzech latach stale malała. Kiedyś stanowili 90 proc. wszystkich robotników sezonowych w rolnictwie, w roku ubiegłym już tylko dwie trzecie. Lukę wypełnili Rumuni.