Skandal związany z procederem wyłudzania przez posłów państwowych pieniędzy na prywatne cele zatoczył już bardzo szeroki krąg. Wśród podejrzanych są zarówno rządzący laburzyści, jak i opozycyjni konserwatyści i liberalni demokraci. – Nie wystarczy, że jeden czy dwóch posłów złoży tu i tam jakieś oświadczenia. W tej sprawie potrzebne są radykalne działania – przekonywał wczoraj premier Gordon Brown. I ogłosił, że niezależna komisja zbada wydatki posłów z ostatnich czterech lat. W sumie chodzi o około milion funtów.
– Efekt tej afery może być taki, że wielu Brytyjczyków zbojkotuje wybory do Parlamentu Europejskiego, demonstrując swą niechęć do całej klasy politycznej – mówi „Rz” Iain Dale, czołowy brytyjski komentator polityczny. – Ponieważ skandal dotyczy wszystkich głównych partii, skorzystać mogą na nim mniejsze ugrupowania, które poczuły, że nadszedł ich moment. Minister z czasów Thatcher Norman Tebbit wzywa już Brytyjczyków, by na znak protestu odrzucili w wyborach całą polityczną elitę – dodaje.
Media informują tymczasem o kolejnych przypadkach nadużyć. Hazel Blears, minister ds. gmin i władz lokalnych, odliczyła od podatku 13 332 funty w związku z zakupem „mieszkania służbowego”. To właśnie przepisy o tych mieszkaniach dały pole do największych nadużyć. Politycy remontowali je, upiększali i wyposażali na koszt państwa.
– Oni nie mają poczucia, że robili to nielegalnie – mówi „Rz” Lucy Beresford, brytyjska psycholog polityki. – I rzeczywiście, ciągnęli po prostu profity z systemu, bez naruszania prawa. Ludzka skłonność do wykorzystywania sytuacji, w których można dostać coś za nic, jest tak silna, że trudno jej się oprzeć, nawet gdy zarabia się krocie. Ludzi trudno zmienić – tłumaczy. I dodaje, że podstawowym problemem jest więc system, który umożliwiał uzyskiwanie takich korzyści
Lider konserwatystów David Cameron zapowiedział, że wielu czołowych polityków jego partii zwróci do budżetu pieniądze które przeznaczyli na „nadmierne wydatki”. Ci, którzy odmówią, zostaną wyrzuceni z partii.