Scheisse (g...) – to słowo w przeróżnych konstelacjach dało się wczoraj słyszeć jak Berlin długi i szeroki. Klęli stłoczeni na peronach miejskiej kolejki S-Bahn uczniowie, turyści, kobiety i mężczyźni, bez względu na wiek i pochodzenie. Ich gniew narastał, w miarę jak na elektronicznych planszach pojawiał się kolejny napis „Kein Zugverkehr” (Brak ruchu pociągów).
– W jakim ja żyję kraju? Od miesięcy ciągle to samo, wypadają pociągi, spóźnienia, tłok i chaos – krzyczy zdenerwowana kobieta na dworcu Zoo w Berlinie. Pracuje na lotnisku Schönefeld, a pociągi w tym kierunku wypadają jeden po drugim. W lipcu było podobnie, gdyż kolej wycofała większość pociągów, wymieniając w nich wadliwe osie. Ta operacja jeszcze trwa. Przeciążone do granic metro nie jest w stanie uporać się z nadmiarem podróżnych. Pękają w szwach autobusy.
– Obecnie mamy kłopoty ze śrubami – tłumaczył na konferencji prasowej Ulrich Homburg z Deutsche Bahn, państwowych kolei, którym podlega berlińska S-Bahn. Śruby są częścią systemów hamulcowych i muszą być co jakiś czas wymieniane. Od czterech lat nie były, bo pracownicy zakładów naprawczych zapomnieli. Wymieniają je teraz na gwałt, co oznacza, że kilkaset wagonów stoi na bocznych torach.
– Niedbalstwo i niechlujstwo – wołają niemieckie media. A Niemcy chcą uchodzić za kraj niezawodnej techniki. Żyją dobrze dzięki renomie znaku „Made in Germany”. Trudno im się pogodzić z erozją słynnych niemieckich cnót narodowych, wśród których niezawodność, obowiązkowość i punktualność są wartościami nadrzędnymi.
– Tak zwane niemieckie cnoty są składnikiem mentalności naszego narodu, lecz ulegają błyskawicznej dewaluacji wskutek złej polityki gospodarczej – tłumaczy Hajo Funke, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Uważa, że przyczyn kłopotów Deutsche Bahn należy szukać w przygotowaniach kolei do prywatyzacji. Przygotowując się do wejścia na giełdę, kolej oszczędza, na czym może.