Wczoraj znowu nie doszło do porozumienia w sprawie pensji dla urzędników instytucji unijnych. Należy im się podwyżka o 3,7 proc., ale nie chce się na nią zgodzić część państw członkowskich. Nie wiedzą one, jak wytłumaczyć opinii publicznej, że w czasach kryzysu urzędnicy w Brukseli powinni zarabiać więcej, skoro w wielu innych stolicach dochodzi do obniżek lub zamrożenia pensji.
– Czas kryzysu nie jest najlepszym momentem na twarde egzekwowanie swoich praw – mówił we wtorek w Brukseli minister Radosław Sikorski. Zastępcy ambasadorów, bo na tym szczeblu odbywa się dyskusja, zbiorą się jeszcze raz dzisiaj. Jeśli porozumienia nie będzie, w przyszłym tygodniu dojdzie do strajku – grożą urzędnicy.
– Możemy blokować posiedzenia ministrów w Radzie UE, prace Komisji, a także sesję Parlamentu w przyszłym tygodniu w Strasburgu – powiedział „Rz” Fabien Durand ze związku zawodowego Renouveau & Démocratie.
W dzielnicy europejskiej, gdzie się mieszczą siedziby Komisji, Parlamentu i Rady, nie widać kryzysu. Restauracje, mimo że droższe niż w innych częściach miasta, w porze lunchu są wypełnione klientami. To stabilny teren: urzędnicy mają dobre pensje i gwarancje zatrudnienia, nie muszą więc oszczędzać. – Chcą zarabiać jeszcze więcej? – dziwi się kelner w irlandzkim pubie. Groźba strajku go nie przeraża. – Nic się nie stanie, jak przez kilka godzin nie będą pracować – mówi.
– Jak zamierzacie sobie radzić z tą wizerunkową katastrofą? – pytał wczoraj jeden z dziennikarzy w czasie codziennej konferencji prasowej w Komisji Europejskiej. Seria pytań i odpowiedzi Komisji zajęła większą część konferencji, bo media próbują zrozumieć uzasadnienie postulatu podwyżki.