W ostatni wtorek północnokoreańska artyleria ostrzelała należącą do Korei Południowej wyspę Yeonpyeong na Morzu Żółtym. Według ekspertów międzynarodowych oba państwa szykują się do konfrontacji. Nie wpływa to nadmiernie na życie Koreańczyków z Południa.
W Seulu, który znajduje się w zasięgu północnokoreańskich rakiet, nastał kolejny późnojesienny poranek. W powietrzu unosi się mgła, ludzie czekający na autobus, szczękając z zimna, sączą przez słomki kawę z papierowych kubków i starają się nie zasnąć. Na ulicy jest coraz więcej samochodów i skuterów, a szkolna młodzież ubrana w jednakowe mundurki zmierza na zajęcia.
– We wtorek byłam na wycieczce poza miastem i o niczym nie wiedziałam. Ale gdybym wiedziała, to nic by nie zmieniło. Dla nas to normalna sytuacja – mówi Jungmin Han, asystentka na Seulskim Uniwersytecie Narodowym.
Mężczyźni reagują podobnie. – Korea Północna nas zaczepia, kiedy czegoś chce lub jak u nich coś się dzieje – twierdzi Chu Won, który trzy miesiące temu zakończył obowiązkową służbę wojskową. – Większość z nas odbywa ją w strefie zdemilitaryzowanej, tam czujemy napięcie, ale potem życie płynie normalnie. Myślę, że po prostu się do tego przyzwyczailiśmy – dodaje.
Dae Won Koo, makler w jednym z banków na Gangnam, koreańskim Wall Street: – Robię swoje, do tej pory się nie przejmowałem, teraz też nie zamierzam. Giełda trochę cierpi, ale w takiej sytuacji to nic nadzwyczajnego.