Na analizę kontrowersyjnej ustawy trzeba będzie jeszcze poczekać. Ale już teraz niektóre jej aspekty budzą zainteresowanie Komisji Europejskiej. Mówiła o tym wczoraj Neelie Kroes, wiceprzewodnicząca KE, w czasie publicznego wysłuchania zorganizowanego w Parlamencie Europejskim przez grupę liberalną.
Chodzi o obowiązek rejestracji dotyczący wszystkich mediów, a także prezentowania wyważonych informacji o wydarzeniach krajowych i europejskich oraz polityczną kontrolę nad nową radą medialną. Jak zauważyła Kroes, w niektórych krajach od nadawców radiowych czy telewizyjnych wymaga się obiektywizmu informacyjnego, ale na Węgrzech ta zasada ma także dotyczyć forów internetowych i blogów. Podobnie z obowiązkiem rejestracji. Ponadto KE ma zastrzeżenia do traktowania mediów audiowizualnych, które na wspólnym unijnym rynku podlegają zasadzie prawa kraju pochodzenia. Tymczasem węgierski ustawodawca chce swoimi wymogami obłożyć wszystkich nadających na terenie Węgier.
Kroes odpowiada m.in. za nadzór nad rynkiem audiowizualnym. To właśnie węgierski rząd, wykorzystując jako pretekst dyrektywę audiowizualną, dokonał rewolucji na rynku medialnym i powołał radę ds. mediów, składającą się z pięciu członków wskazanych przez rządzącą partię Fidesz. Rada decyduje o wszystkim, co dotyczy mediów: dokonuje rejestracji, kontroluje przestrzeganie zapisów ustawy, zabiera licencję, nakłada kary. Ma prawo nie przyznać licencji każdemu, kogo sama w ciągu pięciu lat przed momentem wydania decyzji uznała za winnego łamania prawa medialnego. Sankcja dotyczy również wszystkich spółek, w których napiętnowany ma udziały, oraz wszystkich ich udziałowców.
Premier Viktor Orban tłumaczył, że w ustawie nie ma żadnego elementu, którego nie spotkalibyśmy w prawie innych krajów UE: „My zebraliśmy to w jedną całość”. Mikos Haraszti, węgierski pisarz i działacz praw człowieka, który w latach 2004 – 2010 był przedstawicielem OBWE ds. wolności mediów, twierdzi, że to dokładna odwrotność zachowania Islandii. – Tam właśnie zebrano najlepsze praktyki w nowym prawie, Węgry wzięły wszystko co najgorsze – powiedział Haraszti. Jego zdaniem w ustawie, wbrew temu co mówi Orban, jest kilka rzeczy niespotykanych w Europie, m.in. połączenie w jednej instytucji nadzoru nad rynkiem audiowizualnym i nad pozostałymi mediami, wyliczenie precyzyjnych obowiązków dla mediów, poddanie rady nadzorowi jednej partii.
Węgierskie prawo spotkało się z krytyką stowarzyszeń dziennikarskich, organizacji pozarządowych, a także partii politycznych lewicy oraz liberałów. Na razie nie krytykują go chadecy, bo Fidesz należy do Europejskiej Partii Ludowej. – To taka dziwnie pojęta lojalność. W sprawach wartości etykiety partyjne się nie liczą – mówi „Rz” Lena Kolarska-Bobińska, eurodeputowana PO, bratniej partii Fideszu. Według niej ewentualny werdykt KE w sprawie Węgier może być sygnałem dla innych krajów, które próbują ograniczać wolność mediów.