Drugi dzień wizyty amerykańskiego przywódcy w Londynie był poświęcony odbudowie sojuszu z Wielką Brytanią. Po spotkaniach z rodziną królewską i nocy spędzonej w pałacu Buckingham Barack Obama pojechał do siedziby premiera przy Downing Street 10 na spotkanie z szefem brytyjskiego rządu Davidem Cameronem. Specjalne partnerstwo, którym oba kraje się szczyciły od II wojny światowej, od kilku lat było w wyraźnym kryzysie. Na dodatek między przywódcą brytyjskich konserwatystów a demokratycznym prezydentem nie widać było zażyłości, jaką okazywało sobie wielu ich poprzedników. – Możemy wywodzić się z różnych tradycji politycznych, ale mamy wspólne cele. Mam nadzieje, że uda się wzmocnić nasze partnerstwo – podkreślał amerykański przywódca. – Każda relacja między prezydentem i premierem jest inna. Ale obaj wierzymy w specjalne partnerstwo, które teraz nazywamy niezbędnym – zapewniał natomiast premier Wielkiej Brytanii. Kryzys w relacjach brytyjsko-amerykańskich ujawniła interwencja w Iraku. Wielka Brytania poniosła ogromne koszty finansowe, wojskowe i polityczne, a brytyjski premier Tony Blair odchodził ze stanowiska z najmniejszym poparciem w historii. W tym samym czasie brytyjscy dyplomaci coraz częściej się skarżyli, że USA nie traktują ich kraju po partnersku i nie konsultują z nim ważnych decyzji. Jednym z przejawów rozłamu było ogłoszenie przez premiera Camerona, że Wielka Brytania wycofa swoje wojska z Afganistanu, zanim jeszcze NATO uzgodniło wspólną strategię. Ostatnio natomiast spory wywoływało ograniczone zaangażowanie USA w Libii, gdzie Amerykanie po rozpoczęciu nalotów na wojska Kaddafiego szybko oddali prowadzenie misji w ręce NATO.
Ramię w ramię Wczoraj Cameron zapewniał, że amerykańskie zaangażowanie, nawet jeśli mniej widoczne, ma ogromne znaczenie. Stojąc ramię w ramię, przywódcy robili wszystko, aby pokazać, że w sprawie Libii mówią jednym głosem. – Kaddafi musi odejść – podkreślali zgodnie. Tłumaczyli, że wyciągnęli wnioski z wojny w Iraku, dlatego nie zdecydowali się na użycie wojsk lądowych. – Działamy w inny sposób, nie będzie inwazji i sił okupacyjnych – mówił Cameron. – Nauczyliśmy się, że nawet walcząc o wartości, które są dla nas ważne, czy o nasze bezpieczeństwo, musimy ostrożnie korzystać ze środków militarnych – wtórował mu Obama. Prezydent USA przekonywał jednocześnie, że państwom NATO udało się wywrzeć wystarczająco dużą presję, aby zmusić Muammara Kaddafiego do kapitulacji. Obama i Cameron nie ukrywali natomiast różnic w sprawie sposobów walki z kryzysem finansowym na świecie. Amerykanie chcą stymulować popyt, a Brytyjczycy oszczędzać. – Być może kroczymy różnymi drogami, ale chcemy dojść do tego samego celu – tłumaczył David Cameron.
Sześć obszarów – Ta wizyta ma być symbolicznym końcem rozdziału, kiedy brytyjskich przywódców lekceważono, jak np. premiera Gordona Browna podczas wizyty w Waszyngtonie. Wizyta Obamy została tak pomyślana, aby uspokoić emocje, zamknąć ten rozdział i zacząć budować sojusz nie na symbolach, a na konkretach – mówi „Rz" dr David Dunn, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Birmingham. Obama i Cameron uzgodnili sześć obszarów, w których będą pogłębiać współpracę w najbliższych miesiącach, m.in. w pomocy rozwojowej i bezpieczeństwie informatycznym. Powołali specjalne biuro, które umożliwi regularne konsultacje polityczne między ich krajami. W programie wizyty nie zabrakło elementów, które miały pokazać, że przywódcy są jednak w zażyłych stosunkach. We wtorek po jednej stronie zagrali w ping-ponga przeciwko uczniom gimnazjum. A wczoraj serwowali kiełbaski i burgery z kukurydzą brytyjskim i amerykańskim żołnierzom zaproszonym na grilla do różanego ogrodu na Downing Street.
Obama w parlamencie Późnym popołudniem Barack Obama wygłosił przemówienie do obu izb parlamentu. – Sojusz transatlantycki między Ameryką i Wielką Brytanią pozostanie silny i niezbędny do osiągnięcia celu zwiększenia pokoju i dobrobytu na świecie oraz sprawiedliwości – zapewniał. Jego zdaniem rosnąca potęga Chin czy Brazylii nie zagrozi wpływom USA i Europy. – Część ekspertów obawiała się, że Ameryka zrezygnuje ze specjalnych relacji z Londynem na rzecz współpracy z Europą. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Każdy amerykański prezydent liczył na poparcie Europy, starając się pielęgnować specjalne relacje z Wielką Brytanią. Obama daje znać, że też chce tak robić – uważa David Dunn.