Nie pomogły ani list szefa Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, ani mocno krytyczne opinie Europejskiego Banku Centralnego, ani też wezwania międzynarodowych instytucji finansowych. Rząd Viktora Orbana przeforsował w piątek bez trudu w parlamencie ustawę, która ułatwi mu kontrolę nad węgierskim bankiem centralnym.
– Uwzględniliśmy sugestie EBC z wyjątkiem dwóch i w razie dalszego sprzeciwu gotowi jesteśmy bronić naszych racji w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości – oświadczył premier. Chodzi o zwiększenie liczby członków zarządu banku, jak i liczby wiceprezesów. Daje to możliwość powołania na nowo powstałe stanowiska ludzi Viktora Orbana, co oznacza, że bank centralny będzie w praktyce realizował polecenia rządowe. Kłóci się to z systemem obowiązującym w państwach UE. Jak zapewnia jednak szef rządu węgierskiego, święta zasada niezależności banku centralnego nie zostanie naruszona, gdyż EBC jest zawsze dokładnie informowany o wszelkich działaniach banków narodowych.
Orban zarzuca bankowi centralnemu, że hamuje wzrost gospodarczy i prowadzi błędną politykę, podnosząc stopy procentowe. Czyni tak, starając się ograniczyć inflację, co jednak odbija się niekorzystnie na PKB. Węgry znajdują się w stanie stagnacji gospodarczej i nic nie wskazuje na to, by okres ten miał się szybko skończyć. OECD przewiduje spadek węgierskiego PKB o 0,6 proc.
W tej sytuacji rząd zdecydował się wystąpić z prośbą o pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, mimo że jeszcze nie tak dawno odrzucił wszelkie oferty współpracy. W styczniu rozpoczną się pierwsze negocjacje i – jak twierdzi Orban – na ich przebieg nie będzie miała wpływu zmiana w funkcjonowaniu banku centralnego. Chodzi o 15 – 20 mld euro kredytów.
Okrojenie kompetencji banku centralnego opozycja traktuje jako dalszy krok w kierunku ograniczania demokracji na Węgrzech i przypomina o kontrowersyjnej ustawie medialnej, której część postanowień zakwestionował właśnie Trybunał Konstytucyjny, oraz o zmianach w prawie wyborczym mającym faworyzować partię rządzącą Fidesz.