Kierowca tira, a nawet niewykwalifikowany robotnik budowlany, cieszą się prawie dwa razy większym prestiżem niż politycy – oni pracują w jednym z najgorzej ocenianych zawodów. Mniejszym szacunkiem darzymy jedynie tzw. influencerów i youtuberów („Ranking prestiżu zawodów i specjalności”, SW Research, 2025). Jeśli chcemy mieć lepszą klasę polityczną, to powinniśmy zmienić nie tylko nasze oczekiwania, ale i język, jakim posługujemy się, mówiąc o polityce i politykach. Zamiast nic nieznaczącej zbiorowej winy powinniśmy postawić na indywidualną odpowiedzialność.
Czy politycy zasługują na taką zmianę języka już dziś? Zacznijmy od końca – jaki jest pożądany przez nas stan dotyczący klasy politycznej? Czy chcemy, by jej członkowie wybierani byli w ramach selekcji pozytywnej – najlepsi spośród najlepszych konkurujący o najwyższe stanowiska w państwie? Czy też zgadzamy się na selekcję negatywną – wybór „mniejszego zła”, „lepszego zła” czy jakkolwiek nazywamy normalizację i racjonalizację wyboru spośród ludzi, których duża część nie poradziłaby sobie w żadnym innym zawodzie poza polityką?
Czy naprawdę „taka jest polityka”, a „oni wszyscy są tacy sami”?
Czytaj więcej
Jaka umiejętność pozostanie kluczowa w świecie, w którym współistnieć będziemy ze sztuczną inteli...
Większość z nas, jeśli nie wszyscy, chce tego pierwszego, pozytywnego stanu rzeczy. Jedyną właściwie, a przez to najpowszechniejszą w domenie publicznej, propozycją poprawy stanu rzeczy jest podniesienie poziomu płac. To prawda, że obecne zarobki, w szczególności ministrów, odbiegają od poziomu wpływu, jaki ich decyzje mają na życie milionów obywateli, uczniów i emerytów oraz na rozwój gospodarki. Podniesienie zarobków, choć konieczne, nie jest jednak wystarczające do poprawy jakości klasy politycznej. Podwyżka dałaby szansę na bardziej kompetentnych, ale niekoniecznie bardziej szanowanych polityków.