Portia Simpson-Miller, która w styczniu po kilkuletniej przerwie po raz kolejny została szefową rządu w Kingston, nie szczędziła komplementów pod adresem brytyjskiej monarchini. – Kocham królową. Jest nie tylko piękną, ale mądrą i wspaniałą damą – zapewniała podczas mowy inauguracyjnej w zeszłym tygodniu. Nie zmienia to faktu, że jej zdaniem nadeszła pora, by wreszcie zerwać związki z Koroną Brytyjską.
Jamajka z monarchii konstytucyjnej stałaby się republiką. Władze zapowiadają rezygnację z Tajnej Rady Jej Królewskiej Mości. To najwyższa istancja odwoławcza, która może ułaskawić skazanego na śmierć.
Przed socjaldemokratami z rządzącej Ludowej Partii Narodowej stoją jednak o wiele poważniejsze wyzwania. Kraj zmaga się z kryzysem ekonomicznym. Stopa bezrobocia sięga blisko 13 proc. To przekłada się na wysoki poziom przestępczości, a w efekcie na kondycję gospodarki. Dług publiczny wyniósł w 2010 r. aż 143,3 proc. PKB – wynika z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Tymczasem zmiany dużo kosztują. – Kiedy w 1997 roku Hongkong wrócił do Chin po okresie brytyjskiej dzierżawy, sama wymiana odznaczeń stopni na policyjnych czapkach oraz pagonach kosztowała 2,5 – 4 miliony dolarów – powiedział brytyjskiemu dziennikowi „Daily Mail" Merrick Needham, ekspert ds. protokołu.
Prace nad reformami konstytucyjnymi miałyby się rozpocząć na karaibskiej wyspie jeszcze przed sierpniem bieżącego roku. Data nie jest przypadkowa. Jamajczycy latem będą bowiem świętować 50. rocznicę uzyskania niepodległości od Wielkiej Brytanii. Kraj przystąpił wówczas do Wspólnoty Narodów, zrzeszającej byłe brytyjskie kolonie. Elżbieta II nadal pozostaje królową 14 z nich, a także Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.
Jamajka nie jest pierwszym krajem, w którym pojawiły się głosy, że pora skończyć związki z Pałacem Buckingham. Takich zmian domagają się też republikanie z Nowej Zelandii. Jednak kiedy w 2011 r. ludziom biznesu zadano pytanie: „jaki jest twój stopień poparcia dla Republiki Nowej Zelandii", zdecydowanie „za" było tylko 11 proc. ankietowanych. Z tonu spuściła premier Australii Julia Gillard, która w 2010 r. szła do wyborów z hasłem „koniec z monarchią". Po wygranej uznała, że należy poczekać, aż królowa umrze lub abdykuje.