Chińczycy fajerwerkami i paradami powitali rok smoka. Sztuczne ognie przez kilka godzin rozświetlały niebo nad chińskimi miastami. W Szanghaju, największym mieście Chin, rozpoczęły się już pięć godzin przed północą.
Święto Wiosny, bo tak Chińczycy nazywają swój Nowy Rok, to najważniejsze święto w tradycyjnym kalendarzu. Należy je spędzać w gronie rodzinnym. Dopiero później odwiedza się bliższą i dalszą rodzinę i znajomych. Pierwsze trzy dni są wolne od pracy. Ale świętowanie trwa aż dwa tygodnie i zakończy je dopiero Święto Latarni.
Dla 300 milionów pracowników, którzy wyemigrowali ze swoich domów w poszukiwaniu pracy, to często jedyna okazja w roku, aby spotkać się z rodziną. Niektórzy robotnicy z fabryk na wschodnim wybrzeżu muszą pokonać kilka tysięcy kilometrów. Podróż z przesiadkami może trwać kilka dni. Pod warunkiem że uda się kupić bilety. Władze szacują, że w sezonie noworocznym Chińczycy odbyli rekordową liczbę trzech miliardów podróży koleją. Fabryki opustoszały i wiele przerwało produkcję. Zużycie energii w kraju spada w tym okresie o 40 procent. Spada także eksport. Odbiorcy na całym świecie muszą się uzbroić w cierpliwość. Wiele zamówień będzie realizowanych dopiero za dwa tygodnie. Czasami mogą się opóźnić jeszcze bardziej, bo miliony ludzi nie wróci do pracy w zakładach na wschodnim wybrzeżu. Każdego roku dyrekcje fabryk skarżą się na coraz większą skalę tego zjawiska.
– Wielu Chińczyków wciąż będzie opuszczać wioski w poszukiwaniu pracy, bo standard życia na wsi jest bardzo niski. Ale wolą szukać pracy w swoich własnych prowincjach, w szybko rozwijających się miastach centrum i na zachodzie kraju, a nie tak jak dawniej na wschodnim wybrzeżu – wyjaśnia „Rz" Liu Changyong z Wydziału Studiów Orientalnych Uniwersytetu w Londynie.
Emigrantów zarobkowych coraz bardziej do pracy z dala od domu zniechęca system stałego zameldowania tzw. hukou. Osobom pracującym bez zezwolenia poza swoim miejscem stałego zamieszkania nie przysługują prawie żadne prawa. – Ze statystyk wynika, że w miastach pracuje ok. 150 milionów osób, które na stałe są zameldowane na wsi. Ta grupa imigrantów jest traktowana jako obywatele drugiej kategorii – mówi „Rz" prof. John Knight, ekonomista z Uniwersytetu w Oksfordzie. Zdaniem ekspertów część z pracowników woli więc szukać pracy bliżej rodzinnych stron, żeby móc chociaż się częściej widywać z rodziną.