Osetii Południowej, separatystycznej republiki na terenie Gruzji, nie uznaje prawie nikt. Poza Rosją, która wspiera ją militarnie i politycznie, i trzema krajami niemającymi żadnych interesów na Kaukazie. Prawie nikt nie uznaje i wyborów prezydenckich, które się tam wczoraj odbywały. Polskie MSZ oświadczyło, że „takie przedsięwzięcia nie przyczyniają się do zbliżenia stanowisk stron zaangażowanych w konflikt i oddalają perspektywy jego rozwiązania".
Głosowanie było jednak istotne dla Osetyjczyków (ledwie 30 tysięcy uprawnionych), bo poprzednie, w listopadzie, zakończyło się poważnym konfliktem. Przegrał kandydat Kremla Anatolij Bibiło. Wygraną przywódczyni opozycji Ałły Dżiojewej podważył Sąd Najwyższy. Po masowych protestach opozycji powtórzone wybory wyznaczono na 25 marca. Bibiłow z nich zrezygnował. Dżiojewej startu odmówiono.
„Brak polityków nieprzewidywalnych w tych wyborach oznacza, że powtórki ubiegłoroczego scenariusza, destabilizującego sytuację na Kaukazie i podważającego reputację Rosji nie będzie, i o to chodziło Kremlowi" – pisały rosyjskie portale.
Wystartowało czterech kandydatów, w tym były szef KGB Leonid Tibiłow i ambasador w Rosji Dmitrij Miedojew. Między nimi, według ekspertów, rozegra się walka w drugiej turze. Cała czwórka jest za zacieśnianiem partnerstwa z Rosją.
– Moskwa sparzyła się na protestach opozycji w listopadzie, teraz na wszelki wypadek postawiła bardziej na Tibiłowa. Może go poprzeć opozycyjny elektorat – mówił gruziński politolog Paati Zakareiszwili. Dlaczego Rosja nie liczy na ambasadora Miedojewa? – Oczywiście go popiera, ale Miedojew przez dłuższy czas mieszkał w Moskwie. Osetyjczycy mu nie ufają.