Biznes damsko - męski

Unia chce wprowadzić parytety płciowe w zarządach firm. Co dalej? Kwoty dla gejów? Muzułmanów? Niepełnosprawnych?

Publikacja: 06.10.2012 01:01

Biznes damsko - męski

Foto: Uważam Rze, Rafał Zawistowski Rafał Zawistowski

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Helena Morrissey jest supermenką. Nie, nie tą z piosenki Kayah. Ona jest supermenką z realu. 46-letnia, szczupła i wiecznie uśmiechnięta Brytyjka to wzorzec bizneswoman, radzącej sobie znakomicie zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. Kieruje potężnym funduszem inwestycyjnym Newton Investment Management, zarządza blisko 50 mld funtów i ma pod sobą 400 pracowników. Jest jedną z niewielu kobiet, które stoją na czele spółek notowanych na londyńskiej giełdzie. Spędza masę czasu w samolotach, podróżując między City a Nowym Jorkiem, stukając w klawiaturkę swojego nieodłącznego Blackberry.

Ach, zapomniałbym: jest także matką dziewięciorga dzieci. Zajmuje się nimi mąż Heleny, były dziennikarz, który dla żony i potomstwa poświęcił karierę zawodową i postanowił zostać kurą domową, czy raczej domowym kogutem. Sama pani Morrissey zaś realizuje się w profesji menedżera, namawia do tego inne kobiety i chciałaby, aby było ich więcej na kierowniczych stanowiskach w dużych i mniejszych firmach.

Czyż to nie wspaniała, umoralniająca historia? Czyż to nie miód na serce europejskich feministek, z uporem walczących o równość płci w biznesie? Niestety, w tej beczce miodu znalazła się cała chochla dziegciu, gdyż – co za pech – Helena Morrissey głośno i otwarcie sprzeciwia się odgórnie narzucanym parytetom. Nie trafi więc na sztandary genderowej rewolucji, albowiem jako element podejrzany nie może być traktowana jako siostra w wierze...

Modelowy sukces Norwegii

„Osobiście nie przepadam za parytetami, ale widzę, jakie przynoszą efekty. I te efekty mi się bardzo podobają".

Ta intrygująca i przewrotna deklaracja padła z ust Viviane Reding, wiceszefowej Komisji Europejskiej, pełniącej jednocześnie funkcję komisarza sprawiedliwości. Według Reding załatwienie sprawy parytetów w zarządach europejskich firm jest dziś kwestią absolutnie kluczową. Niektórzy sceptycy zwracają uwagę, iż Europa ma na głowie poważniejsze problemy – np. taki drobiazg jak kryzys gospodarczy. Ale Reding zbywa ich irytujące nagabywania jednym argumentem: chcemy parytetów, bo parytety przyniosą... wzrost. Rzeczywiście, trudno dyskutuje się z feministycznymi dogmatami.

Rok temu Reding obwieściła, iż unijne firmy mają dobrowolnie zobowiązać się do wprowadzenia kwot w zarządach. Dała im na to 12 miesięcy. „Jeśli nie, zastanowimy się nad stosownymi regulacjami prawnymi" – pogroziła palcem.

Program okazał się totalną klapą, przyłączyły się do niego zaledwie 24 firmy. Reszta liczyła prawdopodobnie na to, iż sprawa rozejdzie się po kościach. Biznesmeni zachowali się wyjątkowo lekkomyślnie: teraz czeka ich sroga zemsta luksemburskiej madame. Jak mogli zapomnieć, iż nawet najbardziej kuriozalne pomysły, zrodzone w głowach brukselskich eurokratów, prędzej czy później stają się prawem?

A jeśli są to w dodatku pomysły zrodzone w rozpalonym umyśle gorliwej i wpływowej feministki, to wejdą w życie zdecydowanie prędzej niż później.

Reding ma bardzo wygórowane wymagania. Wedle jej planu w zarządach spółek giełdowych miałoby się znaleźć 30 proc. kobiet do roku 2015 oraz 40 proc. do 2020 r. Dzisiaj w krajach Unii ten poziom wynosi 13,7 proc.

W ciągu roku od ogłoszenia postulatu Reding odsetek wzrósł tylko o 1,9 proc. Pani komisarz jest więc niezadowolona i zapowiada, że skoro tak, no to nie ma wyjścia – trzeba będzie wprowadzić  parytety siłą. „W takim tempie będziemy czekać na prawdziwą równość płci w biznesie kilkadziesiąt lat" – przekonuje.

Do 28 maja potrwają konsultacje: z przedsiębiorcami, partnerami społecznymi, organizacjami pozarządowymi. Jednak Reding nie zamierza ich pytać „czy", lecz „jak". Mówiąc krótko: parytety mają być wciśnięte Europejczykom do gardła, a Europejczycy mają powiedzieć „mniam, mniam".

Zwolennicy kwot mogą wykorzystać 19. artykuł traktatu lizbońskiego, który mówi o „podjęciu odpowiednich kroków w celu zwalczania dyskryminacji opartej na przynależności płciowej". Właściwa dyrektywa zostałaby wprowadzona jednocześnie w 27 państwach członkowskich, a jej wypełnianie egzekwowałyby unijne instytucje.

Dla europejskich feministek wzorem do naśladowania jest Norwegia, która ustanowiła parytety w firmach notowanych na giełdzie już w 2003 r. Okres przejściowy trwał trzy lata – do 2006 r. wszystkie spółki miały zatrudniać w zarządach 40 proc. kobiet. Dzisiaj jest ich 42 proc. Reding i jej towarzyszki wymachują norweskim przykładem jako „modelowym" i przedstawiają go jako „przełomowy sukces". Tylko że w Norwegii za złamanie nowych przepisów firmom groziło... rozwiązanie. W tekście, który napisałem w marcu ub.r. dla „Rzeczpospolitej", pozwoliłem sobie na dość drastyczne porównanie: gdyby w Norwegii obowiązywała kara śmierci za palenie w miejscach publicznych, ludzie zapewne przestaliby palić w miejscach publicznych. Ulice Oslo zostałyby uwolnione od dymu, a rząd odniósłby „sukces". Przy takich metodach można osiągać „sukcesy" właściwie w każdej dziedzinie.

MBA po połowie

Parytety w biznesie – w różnym wymiarze i przy różnych okresach przejściowych – umocowano prawnie także w kilku innych państwach Europy: Francji, Hiszpanii, Włoszech, Belgii i Islandii. W żadnym z tych krajów nie ma aż tak ekstremalnych sankcji jak w Norwegii, dlatego liczba kobiet w zarządach rośnie wolniej: według raportu organizacji Corporate Women Directors International, we Francji odsetek kobiet we władzach firm zwiększył się w latach 2004–2010 z 7,2 proc. do 20,1 proc., w Hiszpanii z kolei – z 1,9 proc. do 9,2 proc. Ale w Stanach, gdzie parytetów nie ma, sięgnął już poziomu 15 proc. W Wielkiej Brytanii natomiast liczba członkiń zarządów spółek z listy FTSE 100 w ostatnim roku się podwoiła – także bez prawnego przymusu.

„Supermenka" Helena Morrissey chce równości, ale nie kwot. „Tak naprawdę parytety podważają zasadę równości i uwłaczają kobietom" – stwierdziła niegdyś szefowa Newton Investement Management. „Kobiety powinny trafiać do zarządów dlatego, że na to zasłużyły, a nie dlatego, że są kobietami. Inwestorzy nie chcą kwot, firmy nie chcą kwot, same kobiety też nie chcą kwot".

To jedna z wątpliwości, którą feministki wolą przemilczeć. Jak będą traktowane „panie z parytetu", które znajdą się nagle pośród wytrawnych, doświadczonych menedżerów? Otóż będą traktowane dużo gorzej, niż gdyby awansowały w sposób naturalny. Spotkają się z pogardliwymi spojrzeniami, cynicznymi uśmieszkami, być może nawet z jawną niechęcią. Będą musiały dokonywać nadludzkich wysiłków, by udowodnić kpiarzom swoją wartość. Niewykluczone, że nawet jeśli umoszczą się na nowym stanowisku, ich prerogatywy zostaną ograniczone do minimum i będą odgrywały rolę korporacyjnej „paprotki". Nie wiem, czy o to właśnie chodzi pomysłodawczyniom unijnego projektu.

Więcej brodaczy

Viviane Reding narzeka, że w europejskich spółkach nic nie drgnęło, jeśli chodzi o równość płci. Ale przecież wiele firm, chcąc zrealizować jej marzenia, stanie przed bardzo trywialnymi i bardzo konkretnymi pytaniami: czy mają poszerzyć skład zarządu i poszukać np. dwóch odpowiednio wykwalifikowanych menedżerek? A może po prostu zwolnić jednego pana, by na jego miejsce wstawić jedną panią (przynajmniej na razie). Jednak w tym pierwszym przypadku skądś trzeba będzie wziąć pieniądze na wynagrodzenie dla nowych członkiń władz, a przecież mamy kryzys. Może więc wyrzuci się dwie sekretarki i trzy dziewczyny z działu HR?

A w drugim przypadku? Jak wypowiedzieć umowę wiceprezesowi tak, aby nie poczuł się upokorzony? „Bardzo mi przykro, Helmut... Oczywiście Sophie nie dorasta ci do pięt, ale sam rozumiesz... dura lex, sed lex...". A jak Helmut wytłumaczy to swojej żonie? Że został wywalony dla jej własnego dobra i dla dobra wszystkich kobiet na Ziemi?

Kilka instytutów badawczych opracowało raporty, z których wynika, że firmy z kobietami w zarządach osiągają wyższe zyski niż koncerny całkowicie zmaskulinizowane. Niestety, nikt nie zdołał znaleźć związku przyczynowo-skutkowego między jednym a drugim faktem. A zatem równie dobrze można by udowodnić, że firmy kierowane przez okularników radzą sobie lepiej niż te, w których prezesami są faceci o sokolim wzroku – i zażądać większej liczby miejsc w zarządach i radach nadzorczych dla krótkowidzów.

Warto też zwrócić uwagę, iż firmy saudyjskie czy kuwejckie odnotowują regularnie dosyć wysokie profity: czy nie warto więc pójść za ich przykładem i wpuścić do zarządów więcej brodaczy? Żarty żartami, ale nie zdziwię się, jeśli nie będzie to ostatni parytet, jakim uraczą nas europejscy mandaryni.

W debacie na temat kwot w biznesie feministki często używają następującej frazy: „Skoro w Europie 60 proc. absolwentów wyższych uczelni to kobiety, dlaczego jest ich tylko 13 proc. w zarządach spółek?". To oczywiście czysta manipulacja: dyplom magistra nie jest przepustką do władz Siemensa, Fiata czy Nokii, szczególnie jeśli chodzi o dyplom gender studies. Załóżmy jednak na potrzeby tego tekstu, iż jest to argument wart rozważenia. Moje pytanie brzmi: dlaczego nie wprowadzić parytetów na wydziałach zarządzania uniwersytetów i szkół ekonomicznych? W ten sposób po wielokroć zwiększylibyśmy szanse młodych dziewcząt na to, aby w przyszłości zostały prezeskami i dyrektorami finansowymi wielkich przedsiębiorstw. Dlaczego nie zmusić prestiżowych szkół, by wydawały certyfikaty MBA po równo mężczyznom i kobietom? Zachodzę w głowę, jak to się stało, że nikt jeszcze nie wystąpił z podobną inicjatywą.

Że to pomysł ekstrawagancki? Że to zamach na niezależność świata akademickiego? A dlaczego niby szkoły wyższe miałyby zostać wyłączone spod unijnej jurysdykcji? Jeżeli można w majestacie prawa wtrącać się do tego, jak funkcjonują prywatne przedsiębiorstwa, to dlaczego nie mielibyśmy ingerować w funkcjonowanie państwowych – w większości – uniwersytetów?

But w drzwiach

Ta ślepa uliczka może nie mieć końca. Zgodnie z propozycją antydyskryminacyjnej dyrektywy KE z 2009 r. „zasada równego traktowania odnosi się do płci, religii, niepełnosprawności, wieku lub orientacji seksualnej". Jak skonstatował znany prawnik i obrońca praw człowieka J.C. Krempach, „otwiera to furtkę do wprowadzania kolejnych parytetów". Dlaczego kobiety mają być potraktowane w sposób szczególny? „Co z gejami, lesbijkami, transseksualistami, Romami, Żydami, katolikami, muzułmanami" – pyta von Krempach. Żartobliwie, rzecz jasna, chociaż kto wie, co strzeli do głowy kolejnym komisarzom za pięć czy dziesięć lat.

Feministyczne zacietrzewienie na razie wygrywa ze zdroworozsądkową pracą u podstaw. Helena Morrissey założyła swego czasu nieformalny „Klub 30 procent", namawiając prezesów brytyjskich firm, by  zatrudniali w swoich zarządach kobiety. Wysłała w tej sprawie list do szefów wszystkich spółek z listy FTSE 100 i udało jej się w krótkim czasie zrobić więcej niż całej biurokratycznej machinie Unii Europejskiej.

Ale realne efekty nie są ważne. Ważna jest ideologiczna rozprawa z machyzmem. Reding woli grozić, straszyć i nakładać sankcje. Traktuje firmy jak niesfornych uczniów, którym będzie wpisywać do dziennika uwagi za nieodpowiednie zachowanie.

To śmieszne, że z jednej strony „postępowcy" narzekają na kapitalistów, że interesuje ich jedynie zysk, a z drugiej przekonują ich, że jeśli pozwolą rządzić w firmach kobietom, ich zyski... będą jeszcze wyższe. Ale także tutaj ciężko pozbyć się dręczącej refleksji: jeżeli kobiety w zarządach to takie świetne rozwiązanie, to dlaczego koncerny nie wpadły na to same? Dlaczego nie wpadł na to Apple czy Facebook, w których to koncernach trudno znaleźć jakąkolwiek białogłowę na wysokim stanowisku?

W Finlandii firmy, które nie mają wystarczającej liczby pań we władzach, nie są wprawdzie karane grzywnami, ale muszą się ze swoich zaniedbań tłumaczyć (według zasady comply or explain – dostosuj się albo wyjaśnij powody, dla których tego nie zrobiłeś). Łatwo można sobie wyobrazić rozszerzenie tej zasady: przedsiębiorstwa mogłyby się przecież tłumaczyć przed urzędnikami nie tylko z braku parytetu, ale na przykład z wypłacanych premii.

Z takiej czy innej inwestycji. Z tego czy tamtego kontraktu.

Wprowadzenie kwot to jak wsadzenie buta między drzwi a framugę. Niebezpieczny precedens, który pozwoli państwu na kolejne ingerencje w gospodarczą działalność teoretycznie wolnych obywateli.

Parytety dają niewątpliwie satysfakcję feministkom. Lecz satysfakcja feministek a satysfakcja kobiet to dwie zupełnie różne sprawy.

Kwiecień 2012

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Helena Morrissey jest supermenką. Nie, nie tą z piosenki Kayah. Ona jest supermenką z realu. 46-letnia, szczupła i wiecznie uśmiechnięta Brytyjka to wzorzec bizneswoman, radzącej sobie znakomicie zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. Kieruje potężnym funduszem inwestycyjnym Newton Investment Management, zarządza blisko 50 mld funtów i ma pod sobą 400 pracowników. Jest jedną z niewielu kobiet, które stoją na czele spółek notowanych na londyńskiej giełdzie. Spędza masę czasu w samolotach, podróżując między City a Nowym Jorkiem, stukając w klawiaturkę swojego nieodłącznego Blackberry.

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021