Dżochar Carnajew, młodszy z braci podejrzewanych o dokonanie zamachu w Bostonie w zeszłym tygodniu, będzie odpowiadał przed cywilnym wymiarem sprawiedliwości. Nie będzie zaś sądzony jako „wrogi bojownik", czego domagała się część amerykańskich polityków, uważając go za zagranicznego terrorystę (a jest on obywatelem USA).
Ciężko rannemu Carnajewowi grozi kara śmierci, dożywocie lub wieloletnie więzienie. Jak podał wczoraj Departament Sprawiedliwości, postawiono mu m.in. zarzut użycia broni masowego zniszczenia i rozmyślnego niszczenia mienia skutkującego śmiercią.
Bitwa z braćmi
Przebieg walki z Carnajewami opisał dziennikarzom komendant policji bostońskiej Ed Deveau. Okazało się, że kiedy bracia po napadzie na sklep i zabiciu pierwszego policjanta porwali samochód na stacji benzynowej, nie zauważyli, że został w nim telefon komórkowy wyrzuconego właściciela.
Policjanci zdołali namierzyć ich pozycję właśnie dzięki sygnałowi z tego telefonu. Ruszył pościg za braćmi uciekającymi własną hondą i porwaną terenówką. Do zatrzymania zmusił ich strzałami z pistoletu policjant z Cambridge, do którego dołączyło pięciu jego kolegów ścigających uciekinierów. Wywiązała się walka, podczas której wystrzelono łącznie ok. 300 pocisków. W pewnym momencie bracia potoczyli w kierunku policjantów jakiś walcowaty przedmiot – prawdopodobnie bombę zrobioną z szybkowaru, taką jakiej użyli w zamachu. Ładunek wybuchł, ale nie wyrządził szkody. Potem rzucili jeszcze pięć granatów, z których dwa nie eksplodowały.
Kiedy Tamerlanowi skończyła się amunicja, policjanci rzucili się na niego, usiłując go skuć kajdankami. Wtedy młodszy z braci ruszył na nich swoim samochodem na wstecznym biegu. Policjanci odskoczyli, a samochód przejechał nad leżącym, zaczepiając o jego ubranie. Prawdopodobnie właśnie wtedy ciągnięty po ziemi Tamerlan Carnajew zmarł. Młodszy z braci, zauważywszy, co się stało, wyskoczył z samochodu i pieszo rzucił się do ucieczki. Zniknął policjantom w ciemności.