Wbrew obiegowym opiniom sprawa zmiany tych zapisów nie była tematem tabu, bo Partia Liberalno-Demokratyczna, która od 58 lat z niespełna czteroletnią przerwą rządzi krajem, rewizję konstytucji postulowała od początku swego istnienia. Debaty i reinterpretacja dały jednak tylko tyle, że powstały siły samoobrony. Choć starannie unika się w nich nomenklatury wojskowej i nie posiadają broni dalekiego zasięgu, wyszkoleniem i wyposażeniem w niczym nie ustępują najlepszym armiom świata.
Już w maju rząd w Tokio rozpoczął reformy, które mają umożliwić – po zmianie konstytucji – transformację sił samoobrony w armię. Na początek miałby powstać korpus piechoty morskiej, planowane jest też „zwiększenie zdolności sił powietrznych oraz obrony przeciwrakietowej".
Kierujący reformą dwaj byli ministrowie obrony Gen Nakatani oraz Shigeru Ishiba zapowiedzieli wyposażenie sił w taki sposób, by zdolne były do zaatakowania wrogich baz morskich. W związku z zapisami konstytucji na razie Japonia nie ma wyposażenia stricte ofensywnego i dalekiego zasięgu, choć są od tego wyjątki, m.in. od 14 lat posiada okręty desantowe zdolne do przerzutu wojska i broni pancernej. – Kiedy powstawały siły samoobrony, za największe zagrożenie uważano atak ze strony ZSRR. Teraz musimy zmienić naszą strategię w taki sposób, by odpowiadała na zagrożenia z zupełnie innych regionów – mówi „Rz" prof. Morimoto.
Jeszcze dalej idzie Shigeru Ishiba, który podkreśla, że nadszedł czas, by Japonia – po zmianie konstytucji – stworzyła armię, tak by „Japończycy w rozwiązywaniu konfliktów międzynarodowych nie byli zdani wyłącznie na pomoc innych krajów". Chodzi przede wszystkim o Stany Zjednoczone, które od końca drugiej wojny światowej na Okinawie mają największą bazę sił powietrznych na Dalekim Wschodzie i utrzymują tam 48 tys. żołnierzy.
Z jednego z cytowanych ostatnio w prasie dokumentów rządowych wynika, iż po raz pierwszy rząd w Tokio chce zastrzec sobie prawo do zbombardowania ośrodków nuklearnych i rakietowych w Korei Północnej. Pjongjang regularnie grozi Japonii atakiem, choć zwykle ma to związek ze stacjonowaniem na jej terytorium wojsk USA.
Eskalacja żądań
Konflikt z Koreą Północną to nie jedyny problem Japonii. Wciąż formalnie pozostaje ona w stanie wojny z Rosją, z którą prowadzi spór o trzy wyspy i mały archipelag, stanowiące południową część Kuryli (ostatnio zapowiedziano normalizację stosunków). Z Koreą Południową Tokio nie jest w stanie dogadać się w sprawie Wysp Bambusowych, maleńkiego archipelagu, który na stałe zamieszkują wprawdzie tylko dwie osoby, ale odwiedzają go co roku tysiące turystów. Najgłośniejszy spór dotyczy jednak wysp Senkaku (dla chińczyków Diaoyu) na Morzu Wschodniochińskim. Pekin domaga się ich zwrotu regularnie wysyłając okręty na sporne wody. W maju Chińczycy podważyli też prawo Japonii do Wysp Nansei, długiego na 1,2 tys. km archipelagu 60 wysp i raf koralowych oddzielających Morze Wschodniochińskie od Oceanu Spokojnego (znajduje się tam m.in. Okinawa).