Mimo przeznaczania coraz większych sum na modernizacje sił zbrojnych (łączne wydatki Kremla na ten cel mają sięgnąć 700 mld dolarów) rosyjska armia jest wciąż wyposażona w stosunkowo przestarzały sprzęt, a jej uzbrojenie konwencjonalne pozostaje w tyle za najsilniejszymi armiami Zachodu, nie mówiąc o siłach zbrojnych Japonii oraz błyskawicznie zbrojących się Chinach. Utrzymanie arsenału jądrowego pozostaje więc ważnym elementem rosyjskiej doktryny odstraszania.
W tej sytuacji propozycja redukcji ilości głowic jądrowych do ok 1550 do roku 2018 nie mogła spotkać się w Moskwie z dobrym przyjęciem. Dobrze oddają to słowa Aleksieja Arbatowa z Centrum Carnegie w Moskwie, który uznał, że "tak duża redukcja w tak krótkim czasie sprawia wrażenie próby pozbawienia Rosji jej głównego atutu militarnego".
Zresztą główny doradca prezydenta Putina ds. międzynarodowych Jurij Uszakow szybko rozwiał nadzieje Amerykanów przypominając, że to już nie są lata 60. kiedy broń atomową mieli tylko Amerykanie i Rosjanie - teraz do rozmów trzeba by włączyć wszystkie państwa posiadające taką broń, co oznaczałoby długoletni, trudny maraton negocjacyjny. "Nie możemy pozwolić, by równowaga zbrojeń jądrowych została naruszona" - postawił kropkę nad "i" Uszakow.
Rosyjscy analitycy - jak np. Rusłan Puchow, szef Centrum Analiz Strategii i Technologii z podejrzliwością podchodzą do "pacyfistycznych" intencji USA. Uważają, że w rzeczywistości chodzi o zdobycie przewagi nad Rosja dzięki sile ekonomicznej i lepszym, bardziej mobilnym siłom konwencjonalnym.
Dodatkowo podejrzliwość Rosjan wzmaga projekt budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej, co przypomniał tradycyjnie już bojowo nastawiony Dmitrij Rogozin, obecnie wicepremier nadzorujący rosyjską branżę zbrojeniową. Potwierdził to wywiad Siergieja Ławrowa dla rosyjskiej telewizji państwowej, w którym szef dyplomacji stwierdził, że nie będą możliwe rozmowy o jakiejkolwiek redukcji broni jądrowej bez włączenia do nich także tematu tarczy antyrakietowej.