Unijne sondaże nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości: kryzys skutecznie zniechęcił wyborców do Brukseli. O ile przed jego wybuchem około 50 proc. mieszkańców Unii deklarowało zaufanie do zjednoczonej Europy, to w lipcu tego roku (ostatnie badania Komisji Europejskiej) było to już tylko 30 proc. Aż 29 proc. respondentów uważa, że integracja jest czymś „złym" (15 proc. przed wybuchem kryzysu), zaś udział tych, którzy uważają, że to pozytywny trend, spadł z 49 do 30 proc.
Wyjątkowa ordynacja
– Weszliśmy w najbardziej bolesną z punktu widzenia społecznego fazę recesji: wysokiego bezrobocia, spadku dochodów i stagnacji gospodarczej. To znajdzie odbicie w preferencjach wyborczych – ostrzega w rozmowie „Rz" Thomas Klau, dyrektor francuskiego oddziału European Council on Foreign Relations (ECFR).
Wybory do europarlamentu w sposób szczególny będą sprzyjać skrajnej prawicy. W całej Unii obowiązuje bowiem proporcjonalna ordynacja (zwykle z 4- lub 5-procentowym progiem), a frekwencja jest niska, bo mimo przyznania deputowanym w Strasburgu poważnych kompetencji w traktacie z Lizbony, przy tej okazji mobilizuje się tylko najbardziej zaangażowany elektorat. A na taki mogą liczyć populiści.
W całej zjednoczonej Europie trudno znaleźć kraj, gdzie skrajna prawica by nie kwitła. Nawet w Republice Federalnej, gdzie ze względu na doświadczenia historyczne eurosceptycy zostali zepchnięci na margines, w ostatnich wyborach do Bundestagu próg wyborczy o mały włos by przekroczyła eurosceptyczna „Alternatywa dla Niemiec". W maju może się jej to udać.
– Wspólnym mianownikiem tych partii jest odrzucenie dotychczasowego establishmentu politycznego. Sześć lat od wybuchu kryzysu coraz więcej wyborców dochodzi do wniosku, że tradycyjne partie po prostu przestały być skuteczne – wskazuje Thomas Klau.