Tuż po wtorkowym głosowaniu przewodniczący parlamentu Diosdado Cabello przemaszerował na czele tłumu zwolenników lewicy do pałacu prezydenckiego, by wręczyć Maduro oficjalny dokument potwierdzający jego nowe uprawnienia.
Od teraz były protegowany, a później następca Hugo Chaveza będzie mógł przez rok rządzić za pomocą dekretów. Wygląda na to, że swoją władzę zamierza wykorzystać, by kontynuować „rewolucję boliwariańską", czyli radykalnie lewicowy eksperyment polityczny rozpoczęty w 1999 r. przez jego charyzmatycznego poprzednika.
Jak to może wyglądać w praktyce, Maduro pokazał w ubiegłym tygodniu, gdy władze uznały, że firmy sprzedające urządzenia elektroniczne powinny obniżyć ceny. Dekret został wykonany natychmiast, a do pilnowania porządku w sklepach szturmowanych przez uszczęśliwione tłumy nabywców tanich lodówek i telewizorów trzeba było wysłać wojsko. Z kolei miejscowy oddział koncernu General Motors został ukarany grzywną w wysokości 85 tys. dolarów za zawyżanie cen części samochodowych i napraw.
To jeszcze nie koniec uszczęśliwiania ludu – do końca roku firmy „mogą zostać zachęcone" do obniżania cen samochodów, zabawek, odzieży i innych wyrobów przemysłowych, a nadzwyczajne przeceny mogą sięgać nawet 60 proc. W drugiej kolejności prezydent zapowiedział, że rok 2014 będzie pod jego rządami „rokiem bezlitosnej walki z korupcją".
Prezydent Maduro twierdzi, że potrzebuje szerokich uprawnień, by stawić czoło swoim prawicowym przeciwnikom „prowadzącym wojnę ekonomiczną z rządem". Jego krytycy uważają jednak, że prawo do rozdawania narodowi prezentów ma przede wszystkim służyć poprawie szans rządzącej Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV) przed wyborami samorządowymi zapowiedzianymi na 8 grudnia.