– Amerykanie długo czekali, mogą poczekać jeszcze pięć miesięcy – oświadczył rzecznik afgańskiego prezydenta tuż po ogłoszeniu decyzji obradującej w Kabulu starszyzny.
Wczoraj na zakończenie trwających cztery dni obrad ponad dwa tysiące delegatów z całego kraju w wydanym wspólnie oświadczeniu wezwało prezydenta, by do końca roku podpisał z Waszyngtonem „Porozumienie w sprawie bezpieczeństwa". Umowa umożliwia pozostanie w Afganistanie 15 tys. amerykańskich żołnierzy po 2014 r., czyli po wycofaniu stamtąd oddziałów NATO. Uzależnione jest od niej także dalsze przekazywanie Afgańczykom pomocy przez Waszyngton.
Hamid Karzaj, zamykając obrady Loja Dżirgi, ogłosił jednak enigmatycznie, że porozumienie z USA musi gwarantować bezpieczeństwo, ale nie zająknął się słowem, kiedy może zostać podpisane. Co jednak najbardziej chyba zaskakujące – niespodziewanie stwierdził, że umowa z USA będzie jeszcze negocjowana.
Terminy zatwierdzenia porozumienia grają tymczasem kluczową rolę, bo jeśli nie zostanie ono podpisane jeszcze w tym roku, wszystko wskazuje, że wcale nie wejdzie w życie. Ma to związek przede wszystkim z planami budżetowymi Waszyngtonu. Kongres nie może bowiem rezerwować środków na tak dużą operację, nie mając pewności, że w ogóle do niej dojdzie. Tymczasem już w czwartek Hamid Karzaj zapowiadał, że umowy nie podpisze przed wiosennymi wyborami prezydenckimi. Ponieważ on sam nie może się ubiegać o reelekcję, musiałby podpis złożyć jego następca.
– Jeśli Karzaj nie podpisze porozumienia[...] oświadczam, że zrezygnuję ze sprawowanych stanowisk i wyjadę z kraju – zagroził wczoraj sędziwy Sibghatullah Modżaddedi, jeden z najbardziej szanowanych pasztuńskich polityków i przewodniczący wyższej izby afgańskiego parlamentu.