Chińsko-japoński konflikt o niewielki archipelag wysp nazywanych w Japonii Senkaku, a w Chinach Daioyu eskaluje w szybkim tempie. Chińskie władze ustanowiły właśnie nad spornymi wyspami oraz znaczną częścią Morza Wschodniochińskiego swą „obronną strefę powietrznej identyfikacji". W sobotę opublikowano mapy z zaznaczeniem granic strefy wraz z informacją, że patrolować ją będą chińskie myśliwce.
Ryzykowna konfrontacja
Oznacza to, że korzystające ze strefy samoloty muszą rejestrować się w chińskim ośrodku kontroli. Tym samym Chiny starają się polityką faktów dokonanych zdobyć kontrolę nad archipelagiem należącym faktycznie do Japonii. Czynią to już od dłuższego czasu przy pomocy marynarki wojennej blokującej dostęp japońskim statkom rybackim do wód wokół wysp.
– Powietrzna strefa obronna jest nie do wyegzekwowania – ostrzegł wczoraj Shinzo Abe, premier Japonii. Przemawiając w parlamencie, zażądał od Chin zmiany decyzji, co Pekin uznał za „słowa nieodpowiedzialne". Podobnie potraktowano w stolicy Chin oświadczenie amerykańskiego sekretarza stanu Johna Kerry'ego, który uznał działania chińskich władz jako niedopuszczalną próbę zmiany status quo w rejonie Morza Wschodniochińskiego. Nie robi to żadnego wrażenia w Pekinie.
Chiny pod nowym kierownictwem Xi Jinpinga prowadzą zdecydowanie bardziej ofensywną politykę w regionie, co jest dowodem, że wraz ze wzrostem siły swej gospodarki starają się swym azjatyckim sąsiadom pokazać, kto w regionie rozdaje karty. Konfrontacja z Japonią jest ryzykownym wyzwaniem, lecz adekwatnym do nowej linii polityki zagranicznej.
Nigdy wcześniej chińskie władze nie sięgały po tak jednoznaczne środki jak obecnie, mimo że niezamieszkane wyspy są kością niezgody od dawna.