Po Lwowie i Równem w ręce manifestantów dostały się dzisiaj siedziby gubernatorów obwodów w Łucku, Tarnopolu, Iwano-Frankowsku i Chmielnickim. Stało się to, mimo że od początku tego tygodnia na Ukrainie obowiązują niezwykle drastyczne kary za udział w niedozwolonych manifestacjach. Przepisy, którymi prezydent Janukowycz chciał zastraszyć manifestantów, okazują się martwe.
Szturm na razie nie udał się w Czerkasach. Milicja aresztowała tam 58 demonstrantów. Mimo tego centralne ulice tego miasta przegrodziły barykady. Podobnie jest w Sumach i Mikołajewie. Nie zważając na mrozy sięgające 20 stopni, całą noc pilnuje ich tysiące osób. – To jest część naszego planu zmuszenia Janukowycza do ustępstwa – zapewniał wczoraj komendant kijowskiego Majdanu, Andrij Parubij.
Zrozumiałem, że siedzenie z tym człowiekiem nie ma sensu. Janukowycz to kłamca
Eksperci mają jednak wątpliwości. W wielu przypadkach szturm to bowiem inicjatywa nacjonalistycznej partii Swoboda, kierowanej przez Ołeha Tiahnyboka bez konsultacji z pozostałymi dwoma przywódcami protestów: Witalijem Kliczką, liderem UDAR-u, i Arsenijem Jaceniukiem, liderem Batkiwszczyny. W wielu przypadkach jednak zdesperowani ludzie po prostu sami postanowili działać.
W samym Kijowie jeszcze kilka dni temu w rękach protestujących był tylko plac Niezależności i jego bezpośrednia okolica. Dziś to już teren długi i szeroki na kilka kilometrów. Manifestanci budowali wczoraj kolejne barykady na ulicy Instytuckiej, która prowadzi bezpośrednio do siedziby prezydenta. Umocnili także pozycje na ulicy Hruszewskiej, tej, gdzie dwa dni wcześniej zastrzelono dwóch protestujących. Opozycji udało się też opanować kolejny budynek administracji publicznej – ministerstwo rolnictwa.