W dniu wyborów handlowe centrum nowojorskiego Manhattanu wyglądało, jakby szykowało się na wybuch bomby. Jako jeden z pierwszych flagowy sklep Macy's w weekend zaczął zabijać swoje witryny wystawowe drewnianymi płytami. W jego ślady poszedł Saks Fifth Avenue, Bloomingdales i drogie sklepy na Piątej Alei, Soho, a potem większość punktów usługowych na Manhattanie, w handlowych centrach innych dzielnic Nowego Jorku, Waszyngtonu, na słynnym Rodeo Drive w Beverly Hills i dużych miastach kraju. Banki zatrudniły dodatkowych pracowników ochrony, wokół Białego Domu stanął wysoki metalowy płot, a w wielu stanach Gwardia Narodowa szykowała się do ewentualnej interwencji.
Czytaj także:
Wybory prezydenckie w USA: Które stany mogą zdecydować o wyniku?
W taki sposób Ameryka, największa demokracja na świecie, przygotowała się do finału tegorocznych wyborów, w których obywatele decydowali, czy na kolejne cztery lata w Białym Domu zostawić kontrowersyjnego i ekscentrycznego Donalda Trumpa, czy dać szansę na wykazanie się kandydatowi demokratów Joe Bidenowi.
Wszystko może się zdarzyć
Bez względu na to, który z kandydatów wygra, lokalne władze i policja obawiały się niespokojnych dni. Już zresztą przed wyborami doszło do blokady autostrad zorganizowanej przez zwolenników prezydenta w Nowym Jorku i sąsiednim stanie New Jersey, konfrontacji protestujących z grupą sympatyków Trumpa, a w Karolinie Północnej policja zmuszona była użyć gazu łzawiącego na uczestników wymykającego się spod kontroli wiecu wyborczego.