– To po prostu miła niedzielna pogawędka. Trzeba zwalczać przyczyny, które leżą w Turcji i Grecji – tak szczerze i bezpośrednio skomentował mini- szczyt bałkański premier Chorwacji Zoran Milanović.
Do Brukseli w niedzielę po południu zjechali przywódcy dziesięciu państw najbardziej dotkniętych kryzysem imigracyjnym. Reprezentowany był też kraj, przez który uchodźcy z Syrii, Iraku czy Afganistanu przedostają się do Europy, a więc Grecja. Pokaźną grupę stanowiły te państwa, przez które imigranci próbują się dostać na północ kontynentu – Rumunia, Bułgaria, Węgry, Słowenia, Austria, a także – spoza UE – Serbia, Albania i Macedonia. Wreszcie kraj, do którego chcą dotrzeć wszyscy uchodźcy, czyli Niemcy.
– Naszym celem jest uzgodnienie konkretnych rzeczy, które da się tam zrobić. Tak żebyśmy mieli spójną odpowiedź Unii na kryzys, który długo jeszcze się nie skończy – oświadczyła przed spotkaniem Federica Mogherini, wysoka przedstawiciel UE ds. zagranicznych.
Dzień wcześniej w Sofii spotkali się szefowie rządów Bułgarii, Rumunii i Serbii i tam wprost oświadczyli, że jeśli Niemcy i Austria zamkną swoje granice przed uchodźcami, to oni zrobią to samo.
W niedzielę w Brukseli także słychać było oskarżenia i zawoalowane groźby. Miro Cerar, premier Słowenii, mówił o „początku końca UE", jeśli nie będzie żadnych konkretnych pomysłów na poradzenie sobie z exodusem uchodźców przez Bałkany Zachodnie. Komisja Europejska, która wskutek sugestii Berlina spotkanie zwołała, przygotowała wspólny dokument końcowy z tego mini- szczytu zawierający zobowiązanie do niepodrzucania sobie nawzajem uchodźców. Dla prawie wszystkich uczestników był on do przyjęcia.
– Jeśli wszyscy tutaj potraktowaliby poważnie ten apel, to tylko byśmy się cieszyli. Chorwacja jest czwartym w kolejności państwem na trasie uchodźców – zauważył premier tego kraju.