W środę wieczorem prezydent Rosji Władimir Putin poleciał na Krym, by osobiście uczestniczyć w otwarciu pierwszej linii energetycznej, która została położona przez Cieśninę Kierczeńską. Wcześniej rosyjskie ministerstwo energetyki zapowiadało otwarcie tej linii dopiero pod koniec grudnia.
Od czwartku tak zwany most energetyczny rozpoczął pracę w trybie testowym. Jak na razie na półwysep dociera 100 MW (8 proc. lokalnego zapotrzebowania). Szef rosyjskiego Funduszu Rozwoju Energetycznego Siergiej Pikin twierdzi, że do końca roku na Krym z Rosji będzie docierało 400 MW energii. Z kolei do końca kwietnia 2015 roku planuje się otwarcie drugiej linii energetycznej, co w znacznej mierze uniezależni półwysep od dostaw energii z Ukrainy.
Od 22 listopada ponad 2,5 mln mieszkańców Krymu ma bardzo ograniczony dostęp do energii elektrycznej. Wszystko dlatego, że w obwodzie chersońskim wysadzono w powietrze linie wysokiego napięcia. Mimo że władze w Kijowie naprawiły część z nich i są gotowe wznowić dostawy prądu na Krym, nie godzą się na to Tatarzy krymscy, który od kilku miesięcy prowadzą blokadę półwyspu. Domagają się oni od rosyjskich władz uwolnienia więźniów politycznych. Co ciekawe, przez ponad półtora roku ukraińskie władze zezwalały na współpracę handlową z Krymem, który oficjalnie uznają za okupowany.
Rosja nie miała odpowiednich możliwości technicznych, by wybudować przez Cieśninę Kerczeńską linię energetyczną. Od kilku tygodni ukraińskie media alarmują, że zlecenie od Rosjan przyjęła jedna z chińskich spółek. Według tych doniesień obecnie na Krymie przebywa ponad 60 obywateli Chin zatrudnionych przy projekcie. Mimo że działająca na uchodźstwie prokuratura Krymu wszczęła wobec chińskiej firmy sprawę karną, władze w Kijowie nie zareagowały na tę sytuację.
- Nie widzę nic w tym dziwnego, ponieważ Poroszenko nie jest zainteresowany blokadą Krymu, zarówno handlową, jak i energetyczną. Gdyby nie aktywna postawa Tatarów krymskich, ciężarówki z czekoladkami Roshen (firma założona przez ukraińskiego prezydenta Petra Poroszenko) wciąż jeździłyby na Krym – mówi „Rzeczpospolitej" Witalij Kuprij, deputowany Rady Najwyższej z opozycyjnej partii „Ukrop". – Chęć wzbogacenia się poprzez handel z Krymem oraz terrorystami na Donbasie jest dla niego ważniejsza od interesów państwowych – dodaje.