Lider socjalistów Pedro Sanchez po raz pierwszy przekonywał wczoraj deputowanych do poparcia rządu, który jego partia (PSOE) zamierza utworzyć z nowym, centroprawicowym ugrupowaniem Ciudadanos. Obie partie mają jednak łącznie tylko 130 mandatów w 350-osobowym parlamencie, dlatego zaplanowane na środę pierwsze głosowanie, w którym wymagana jest bezwzględna większość, niemal na pewno skończy się porażką.
Większe szanse Sanchez może mieć w piątek, bo w czasie drugiego głosowania wystarczy większość deputowanych obecnych na sali, aby rząd uzyskał wotum zaufania. Jeśli wówczas wstrzyma się od głosu populistyczna, skrajnie lewicowa partia Podemos, to rząd PSOE–Ciudadanos będzie miał szanse na sukces.
– W nadchodzących dniach Sanchez będzie próbował dodać jak najwięcej elementów lewicowych do swojego programu w nadziei, że to przekona Pablo Iglesiasa (lider Podemos – red.). Ale nie może pójść w tym za daleko, bo wówczas porozumienie z PSOE zerwie Ciudadanos – mówi „Rz" Oriol Bartomeus, politolog z Uniwersytetu w Barcelonie.
Niepokój Brukseli
Kompromis z Iglesiasem jest jednak mało prawdopodobny, bo lider Podemos chce doprowadzić do marginalizacji PSOE, tak jak w Grecji Syriza zmarginalizowała socjalistów z partii PASOK. Z tego punktu widzenia alians ze „skompromitowanymi" hiszpańskimi socjalistami, na których ciążą zarzuty korupcji, nie ma dla niego sensu.
Ale zanim jeszcze Sanchez podjął próbę uwiedzenia Iglesiasa, zamiary jego rządu zaczęły budzić niepokój w Brukseli. Zakłada on bowiem rozmontowanie wielu reform przeprowadzonych w ostatnich latach przez konserwatywnego premiera Mariano Rajoya. W szczególności miałaby zostać odwrócona reforma rynku pracy z 2012 r., dzięki której łatwiej jest zarówno zwolnić, jak i zatrudnić pracowników – jeden z fundamentów zwiększenia konkurencyjności hiszpańskiej gospodarki.